Tryumf zza grobu

Tryumf zza grobu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W poszukiwaniu wyjaśnień gospodarczych kryzysów najlepiej udać się do medium. Obok zakurzonych książek to jedyna droga, by poznać ich poglądy. Dlaczego? Ekonomiści, którzy opisali i przewidzieli przebieg kryzysów już dawno nie żyją, a ekonomiści żyjący zupełnie o nich zapomnieli.
Zapytaj dowolnego badacza o to, dlaczego straciłeś pracę i dlaczego Twoja firma, która do wczoraj jeszcze nie mogła opędzić się od klientów, dzisiaj – żeby związać koniec z koniec – musi drastycznie ograniczać zatrudnienie? Usłyszysz od niego wiele zawiłych wyjaśnień: że derywaty, rynki finansowe, że mała produkcja, a duża konsumpcja, że za mało regulacji i że cykle koniunkturalne. Niewiele zrozumiesz. Ale nie dlatego, że jesteś intelektualnie niezdolny do zrozumienia. Dlatego, że wywód ekonomisty można podsumować smutną konstatacją: tak naprawdę, to ja też nie wiem, ale zrobię wszystko, żeby wszystkim dokoła wydawało się, że wniknąłem w najgłębsze tajniki funkcjonowania gospodarki.

Współcześni ekonomiści to z reguły sprawni matematycy operujący bardzo wysublimowanymi modelami ekonometrycznymi, którzy sądzą, że mają narzędzia, by zapobiegać kryzysom. Chełpił się tym na przykład Ben Bernanke, szef amerykańskiego banku centralnego, nim nadszedł ostatni kryzys. Chełpią się tym niemal wszyscy wyznawcy tzw. ekonomii neoklasycznej, a także kontynuatorzy myśli sir Johna Maynarda Keynesa.

Mylą się.

Witold Gadomski w jednym z przedświątecznych wydań "Gazety Wyborczej" zauważył, że najtrafniejszy opis tego, co wydarzyło się w gospodarce światowej w ostatnich latach zaprezentowali nie ci samozwańczy omnibusy, a... "szkoła austriacka". To jej członkowie opisali, jak w wyniku zbyt łatwo dostępnego pieniądza rodzą się inwestycje, które po jakimś czasie rynek demaskuje jako niepotrzebne i nietrafione. Analizę tego zjawiska znajdziemy w książkach Murraya Rothbarda, Ludwiga von Misesa, czy Friedricha von Hayeka. Słyszał ktoś o nich? Wątpliwe. "Oficjalna", czyli ta wykładana na uniwersytetach ekonomia dawno o "Austriakach" zapomniała. Z prostego powodu: w ich ujęciu ekonomista nie jest ważny, nie jest "mesjaszem", który zapobiega kryzysom. Wręcz przeciwnie: Austriacy sądzą, że jeśli ekonomista chce być mesjaszem i ingerować w gospodarkę, zwłaszcza regulując system pieniężny, to on właśnie staje się właściwą przyczyną kryzysów. Ekonomista według Austriaków jest więc potencjalnie groźny, a wespół z chciwym politykiem stanowi już wręcz zagrożenie śmiertelne. Gadomski celnie zauważa, że myśl Austriaków jest antyestablishmentowa. To dlatego właśnie władza ich nie słucha, a akademiccy ekonomiści wolą o nich zapomnieć. Gdyby było inaczej, rządzący straciliby na przykład możliwość organizowania podatkowego armagedonu, a ekonomiści musieliby pogodzić się ze skromną rolą naukowca społecznego. Nie mieli by okazji poczuć się "naprawdę ważnymi".

Na szczęście, gdy wypisywane przez nich recepty leczenia świata z kryzysu zawodzą, Austriacy znów podnoszą głowy. W światowych mediach, m.in. w prestiżowym "The Economist", czy "Newsweeku", coraz częściej się ich wspomina i docenia. To dobrze, bo publiczność orientuje się, że wybrała niewłaściwych lekarzy.