Niewolnicy pozdrawiają rząd Tuska

Niewolnicy pozdrawiają rząd Tuska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy, będziecie dłużej pracować, ale to wam się opłaci - ogłosił premier w exposé. A ja się pytam - jakim prawem?
Dyskusja o wieku emerytalnym jest w Polsce zabawna. Zwolennicy pomysłu premiera przekonują nas, jak fajnie będzie mieć wysoką emeryturę , a te parę dodatkowych lat kieratu... Drobiazg. Z kolei przeciwnicy wydłużania wieku emerytalnego załamują ręce nad losem młodych - jeśli bowiem starzy będą pracować dłużej, to - i tak już wysokie - bezrobocie wśród młodzieży jeszcze wzrośnie.

I jedni, i drudzy omijają sedno problemu.

Tusk ogłosił projekt reformy nie dlatego, że dba o portfele polskich emerytów, ale dlatego, że budżet mu się nie domyka. System emerytalny w Polsce jest systemem złodziejskim i po złodziejsku był przez kolejne rządy zarządzany. Zamiast Eldorado na emeryturze jest wielka dziura w ZUS-ie. Po 1989 roku kolejnym rządom udało się wbić podatnikom do głowy, że emerytura to świadczenie. Że państwo może decydować o jego wysokości - a więc np. byłym UB-kom można trochę zabrać, a kombatantom trochę dodać.

I tak oto, niepostrzeżenie, pracujący lud nadwiślański stał się ludem niewolników, w którym decydujący głos w umowie między pracodawcą a pracobiorcą ma ten trzeci - urzędnik. Powszechne przyzwolenie sprawia, że premier Tusk - i każdy inny przed nim - jest zupełnie bezkarny. Powie: emerytura nie będzie waloryzowana, kryzys. Albo ogłosi rozbójniczy pomysł: będzie waloryzacja, ale kwotowa, kryzys. I co mu można zrobić? Nic.

W głównym nurcie debaty nikt nie pyta - hola, jakim prawem premier nam mówi, ile mamy pracować? Dlaczego to Donald Tusk, człowiek, który nigdy nie zajmował kierowniczego stanowiska w żadnej firmie (poza partią) ma o rynku pracy decydować? Jakie ma kwalifikacje, żeby sterować milionami żyć? Nie ma żadnych. Emerytura to nic innego jak odłożona w czasie pensja. Powinna zależeć od umowy między pracownikiem i pracodawcą. Ludzie powinni być wolni, szczególnie w kraju, który odzyskaną wolnością się szczyci. Mam 40 lat i chcę iść na emeryturę? Mam 95 lat i chcę pracować? Moje święte prawo, wara urzędnikom od niego!

Obecny system emerytalny nie ma szans na przetrwanie. Wyjścia są dwa. Można podnosić wiek emerytalny, aż przekroczy on średnią długość życia (i oni to w końcu zrobią!). Można jednak również zwrócić Polakom wolność. Wprowadzić dobrowolność wchodzenia do systemu. Uwolnić ubezpieczenia emerytalne. Oddać pieniądze z OFE ich prawowitym właścicielom (tak, składkowiczu, odkładasz, ale nie możesz wyjąć. Zabrali ci te pieniądze i sobie nimi obracają. Wiesz że masz raka i nie dożyjesz 50-tki? Twój pech, ich zysk). Respektować prawa nabyte, wypłacając emerytury wszystkim, którzy mają do nich prawo.

A co z tymi którzy przez całe życie byli skazani na ZUS, a których składki zostały już dawno wydane na emerytury, które trzeba było wypłacić wcześniej? (tak działa ten system!). Ten problem można rozwiązać w prosty sposób - na załatanie dziury należałoby przeznaczyć pieniądze z prywatyzacji (wszak państwo sprzedaje majątek wypracowany przez pokolenia niewolników PRL-u). A jeśli pieniędzy nie starczy (większość zysków z prywatyzacji została już, niestety, przejedzona) - można jeszcze likwidować stanowiska urzędnicze, ciąć wydatki państwa, a zaoszczędzone miliardy przeznaczyć na emerytury. Aż się zbilansuje. W końcu to nastąpi. Wtedy ZUS należy jak najszybciej zlikwidować. I zrezygnować z aktywnego udziału państwa w systemie emerytalnym. Państwo powinno w tej kwestii ograniczyć się do pełnienia funkcji kontrolnej, by chronić przyszłych emerytów przed jakimś nowym Grobelnym, który chciałby uciec z emeryturami Polaków.

Proste? Proste. Jednak by takim zmianom stało się jednak zadość, Polacy musieliby podnieść głowy i żądać wolności. Ostatnią okazję przespali. Jeśli będą spać nadal, obudzą się za kilkanaście-kilkadziesiąt lat z emeryturą, za którą będą mogli sobie kupić paczkę papierosów. A i to w wariancie optymistycznym.