Urzędy pracy będą zwalniać pracowników - informuje "Gazeta Wyborcza". Spośród 19 tysięcy zatrudnionych tam urzędników pracę ma stracić 2 tysiące. - Mamy mniej pieniędzy. Nie możemy też liczyć, że starostwo da więcej. Bo skąd? Musiałoby komuś zabrać. A komu zabierze? Szpitalowi, szkołom? - pyta dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Brzegu Zbigniew Kłaczek, który w najbliższym czasie musi zwolnić 14 pracowników.
Kłopoty urzędów pracy to pokłosie oszczędności poczynionych przez rząd. Urzędy wypłacają wynagrodzenia pracownikom ze środków pochodzących z budżetu centralnego. Mogą przeznaczyć na nie również 7 proc. wpływów z Funduszu Pracy. I to właśnie ten ostatni składnik wynagrodzeń w ostatnim czasie znacząco się zmniejszył - w 2010 roku z Funduszu Pracy wpłynęło do urzędów 7,5 miliarda złotych, a w tym - 3,4 miliarda. Resztę środków zamroził minister finansów Jacek Rostowski. W rezultacie urzędy pracy muszą zmniejszyć zatrudnienie.
- Jeśli będziemy zwalniać urzędników, to kto będzie realizował te wspaniałe ustawy? Cały czas dokłada się nam papierkologii. Przed rokiem zużyliśmy 220 tys. arkuszy papieru, w tym 330 tys. - denerwuje się Jerzy Bartnicki, szef konwentu dyrektorów powiatowych.
W Polsce bez pracy pozostaje ok. 1,9 miliona osób.
"Gazeta Wyborcza", arb