Słabsza kondycja polskiego przemysłu odbije się w kolejnych miesiącach na rynku pracy. Indeks PMI za wrzesień, choć nieco lepszy od oczekiwanego, wciąż pozostaje poniżej 50 pkt, co oznacza spowolnienie. Producenci nie mają co liczyć na wzrost sprzedaży, a więc coraz częściej nie są stanie utrzymać bieżącego zatrudnienia, a jeszcze trudniej tworzyć im nowe miejsca pracy. Sytuacji nie poprawia ani zatrzymanie inwestycji mimo bardzo korzystnych warunków finansowania, ani rosyjskie embargo. Pewną szansę stworzą unijne środki z nowej perspektywy budżetowej, ale na ich efekty trzeba będzie poczekać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
– Mam nadzieję, że eksporterzy sobie poradzą i to, co nie będzie wyeksportowane za wschodnią granicę, znajdzie sobie miejsce albo w Europie, albo na rynkach azjatyckich bądź w Ameryce Północnej i Południowej – mówi Maria Drozdowicz-Bieć, szefowa BIEC – Biura Inwestycji i Cykli Ekonomicznych.
Wskaźnik PMI, pokazujący nastroje menedżerów zajmujących się w firmach produkcyjnych zakupami, wzrósł wprawdzie we wrześniu do 49,5 pkt, co jest odczytem lepszym odo oczekiwań i wyższym niż w sierpniu, ale wciąż pozostaje poniżej granicy 50 pkt, która oddziela rozwój sektora od jego kurczenia się. Co więcej, wrześniowy odczyt oznacza, że indeks pozostawał poniżej tej granicy przez cały III kwartał. Taki stan nie wystarczy do tego, by przedsiębiorcy uaktywnili się w dziedzinie, która jest najbardziej stabilną podstawą rozwoju gospodarki, czyli w inwestycjach.
– Wtedy kiedy przedsiębiorcy odczuwają gorszą sytuację finansową, trudno im o kredyt, pomimo że ten kredyt jest w tej chwili bardzo tani, historycznie chyba najtańszy, a to odbija się zwykle na inwestycjach. Po prostu nie myślą o inwestycjach, bo uważają, że skoro popyt jest słaby, to nie ma co inwestować w poszerzenie mocy wytwórczych, bo ta produkcja po prostu nie znajdzie zbytu – wyjaśnia Drozdowicz-Bieć.
Inwestycje mogą ruszyć po tym, jak do Polski zaczną napływać – i trafiać na realizacje konkretnych projektów – środki unijne z nowej perspektywy finansowej. Ale to może nastąpić najwcześniej w pierwszej połowie przyszłego roku. Najbliższe miesiąca będą trudne, szczególnie na rynku pracy – przewiduje Bieć.
– Przedsiębiorcy już nie będą skłonni podnosić wynagrodzeń w takim tempie, jak to miało miejsce w pierwszym półroczu – prognozuje Drozdowicz-Bieć.
Brak podwyżek może się jednak okazać najmniejszym problemem pracowników. Popyt może spaść do tego stopnia, że nikt nie będzie myślał o podwyżkach, bo bardzo realne stanie się zagrożenie utraty pracy. Wskaźnik rynku pracy, publikowany przez BIEC, od kilku miesięcy obniża się zaledwie minimalnie, co oznacza, że bezrobocie nie będzie już spadać. Za sierpień wskaźnik spadł zaledwie o 0,2 pkt, za to za lipiec dokonano korekty w górę o 0,3 pkt. Wskaźnik skorelowany jest ze stopą przyszłego bezrobocia.
– W tej chwili są już pierwsze sygnały tego, że przedsiębiorcy są bardziej nastawieni na redukcje wielkości zatrudnienia oraz [widać] pierwszy od wielu, wielu miesięcy wzrost liczby zwolnień grupowych. To jest niepokojący sygnał.
Na razie sytuacja nie jest zła – w przedsiębiorstwach zatrudniających więcej niż 9 osób w sierpniu zatrudnienie wzrosło o 0,7 proc., a płace – o 3,5 proc. Bezrobocie spadło do 11,7 proc. i było o 2,3 pkt proc. niższe niż na początku roku. Ale kolejne miesiące na pewno będą gorsze – poza tradycyjnym spadkiem zatrudnienia po zakończeniu prac letnich w rolnictwie i – nieco późniejszym – w budownictwie, pracodawcy coraz częściej zmuszeni są do zwolnień.
– Zwolnienia dla pracodawcy wbrew pozorom są równie kosztowne, co zatrudnienie pracownika, w związku z czym oni wcale tak chętnie nie zwalniają. Zwalniają, kiedy już naprawdę są przyparci do muru. Ale, niestety, już pierwsze sygnały, że te zwolnienia, i grupowe, i takie odbywające się w normalnym trybie, będą nasilać się jesienią i zimą, już otrzymujemy.
Zdaniem ekspertki zimą i na początku przyszłego roku należy się spodziewać wzrostu stopy bezrobocia do przynajmniej 12 proc.
Newseria.pl