Budowa fabryki Volkswagena we Wrześni, największej inwestycji motoryzacyjnej dekady w Europie, wartej 3,4 mld zł, jest już na półmetku. Zadaszane są hale, z których pierwsze dostawcze craftery wyjadą w przyszłym roku. Volkswagen nie ulokował tu produkcji za darmo. Lokalne władze przygotowały ponad 200 ha terenu, dociągnęły drogi i media. Czasowo firma zwolniona będzie też z różnych podatków. Całość pomocy publicznej ma sięgnąć 125 mln zł. Wicepremier Janusz Piechociński w tym roku chciał się pochwalić podobnym sukcesem. Negocjował inwestycję z indyjskim koncernem Tata, właścicielem ekskluzywnych marek Jaguar i Land Rover. Jedna z indyjskich gazet napisała już nawet, że wybrana została Polska, pokonując w finale Słowację. Jednak tym razem Piechocińskiego opuściło szczęście. Natrafił na twardego gracza, który niespodziewanie podbił stawkę. Chciał wielokrotnie więcej pieniędzy, niż Polacy wyłożyli na ściągnięcie Volkswagena.
Po przegranej i fali krytyki za pompowanie balonu oczekiwań wicepremierowi pozostało robić dobrą minę do złej gry. – Nie walczymy o inwestora za wszelką cenę – przekonywał, a fabrykę nazywał montownią. Zdaniem Piechocińskiego Hindusi mieli oczekiwać pomocy publicznej przewyższającej to, co budżet przewidział dla 54 innych projektów, które mają dać 40 tys. miejsc pracy. Tymczasem w fabryce, która trafi do słowackiej Nitry, przy produkcji nawet 300 tys. pojazdów miało znaleźć pracę 3-4 tys. osób. Piechocińskiemu wtóruje prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIiIZ) Sławomir Majman. – Byłoby szaleństwem kupowanie inwestycji za wszelką cenę, po to by błysnąć. Jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji od naszych sąsiadów, że nie mamy kłopotu z przyciąganiem inwestycji. Natomiast Słowacy zachowali się, jakby byli w jakiejś desperacji – tłumaczy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.