PKB-enzyny
Niskie ceny paliwa w Stanach Zjednoczonych biorą się z rozumnej polityki fiskalnej. A ta zapewne ma swoje korzenie w tym, że Amerykanie lubią jajka i przez to nauczyli się, że kury, która znosi jajka, nie wolno zarzynać. Po przetłumaczeniu tej zasady na język podatków wyszło im, że bardziej się opłaca pobierać niskie podatki od paliw i dzięki temu mieć wysokie tempo wzrostu PKB oraz duże przychody z podatku dochodowego, niż nakładać na paliwa kolosalną akcyzę. Dlatego federalny gasoline tax wynosi tylko 18,4 centa za galon (i ma być w przyszłości obniżany). Co prawda dochodzą do tego podatki stanowe, wynoszące od 7,5 centa w Georgii do 31,1 centa w Wisconsin. Oznacza to, że nawet przy najbardziej janosikowej wartości podatku przypadającego na litr paliwa Amerykanin skubnięty zostanie po kieszeni najwyżej na 13 centów; to ponad trzykrotnie mniej niż w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej.
Pętla akcyzy
W Europie jajek chyba nie lubią. I dlatego polityka podatkowa w stosunku do paliw silnikowych polega na "zarzynaniu kury". Unia uznała paliwa za najlepszy towar do obłożenia podatkiem monopolowym i postanowiła prowadzić w tym zakresie wspólną politykę. Już 1 stycznia 1993 r. wprowadzono dyrektywę 92/12/EWG, zaliczającą paliwa do tzw. dóbr zharmonizowanych, na które wszystkie kraje członkowskie muszą nakładać akcyzę w wysokości co najmniej takiej, jak ustalona w Brukseli. Obecnie dla etyliny bezołowiowej jest to 287 euro lub 359 euro za 1000 l. Owa podwójna stawka bierze się z tego, że od 1 stycznia (UE Council Directive 2003/96/EC z 27 października 2003 r.) unia podniosła kwotę podatku do 359 euro (przyspieszając jej wprowadzenie o pięć lat), ale zezwoliła krajom nowo wstępującym na stosowanie starych stawek do 1 stycznia 2009 r. Nawet te stawki minimalne są ponaddwukrotnie wyższe od maksymalnych stawek w Stanach Zjednoczonych, stawki normalne są trzykrotnie wyższe.
Polski fiskus sadysta
Jeśli unijne władze podatkowe taktownie można określić mianem "rzeźnika", to ich polskiego odpowiednika trzeba by nazwać "rzeźnikiem sadystą". Nasza polityka podatkowa w stosunku do paliw bowiem nie tylko morduje wzrost gospodarczy, ale sprawia także, że bezpośrednie przychody z podatku akcyzowego są mniejsze od możliwych do osiągnięcia. A skoro polski fiskus nakłada wysokie podatki nie po to, by łatać dziurę budżetową, ale by ją powiększać, to musi to czynić z czystej sadystycznej przyjemności.
Zacznijmy od prostego wyliczenia. Jeśli - przyjmujemy tak dla uproszczenia, ale chcielibyśmy, aby te słowa stały się prorocze - cena benzyny wynosi 3,6 zł, to z tej kwoty 1,40 zł przypada na cenę producenta, a 2,20 zł na podatki (akcyzę, VAT i opłatę paliwową). Podatki stanowią zatem dwie trzecie ceny detalicznej i gdyby ich nie było, benzyna mogłaby na stacjach kosztować 1,5 zł. To jednak - skoro jesteśmy w unii - jest niemożliwe. Kłamią jednak ci politycy, którzy mówią, że jest to skutek dostosowania akcyzy do wymogów unijnych. Kiedy w końcu ubiegłego roku ustalano naszą stawkę akcyzy, zakładano (i tak zapisano w uzasadnieniu ustawy budżetowej), że "w 2004 r. złoty umocni się do poziomu 4,25 PLN/EUR". Wymagana przez unię akcyza wynosiła zatem: 287 euro razy 4,25, czyli 1219,75 zł za 1000 l. Faktyczną akcyzę ustalono jednak na 1514 zł, czyli prawie o 300 zł (lub 25 proc.) więcej. Mówiąc krótko, unia - unią, a nasze Ministerstwo Finansów też postanowiło na tym zarobić. I zarabia dalej. Nawet po obniżce z 18 maja (do 1464 zł na 1000 l, czyli o pięć groszy na litrze) nasza akcyza jest wyższa od unijnego minimum - zarówno według planowanego, jak i faktycznego kursu euro.
Michał Zieliński
Pełny tekst ukaże się w najnowszym numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku, 31 maja.