Później jednak szefowie rafinerii w Płocku, i co dziwniejsze w Gdańsku (powstała nad morzem właśnie po to, aby mieć łatwe źródło dostaw), postanowili przestawić rafinerie na surowiec z Rosji, rzekomo tańszy. Ów zręczny zabieg public relations przyjął się znakomicie, gdyż pasował do naszej narodowej mentalności. W Polsce obywatele potrafią łączyć żądanie niższych podataków i większych wydatków. Mogli więc zatem uwierzyć, że Rosjanie chcą taniej sprzedawć ropę niż kapitaliści z Zachodu. Fakty są takie, że ropa rosyjska jest o tyle tańsza, o ile droższy jest jej przerób (jest bardzo zasiarczona). PKN Orlen chwaląc się, że kupuje najtaniej w regionie ropę zwyczajnie nie dolicza do jej kosztów amortyzacji około 2 mld USD wydanych w latach 90. na przystosowanie rafinerii do efektywnego przerobu rosyjskiej ropy. Dziś podobną inwestycję planuje Grupa Lotos i chce na nią wydać blisko miliard dolarów. Nawet rosyjscy analitycy głośno dziwią się dlaczego Polacy tak bardzo chcą się uzależnić od rosyjskiej ropy. Być może odpowiedź jest banalnie prosta: handel na rurze łatwiej kontrolować i reglamentować niż zakup surowców ze statków. Teraz aby złożyć ofertę na dostawę ropy polskim rafineriom trzeba znaleź się w grafiku dostaw, a to kosztuje.
Przyziemne pobudki uzależenienia polskiej gospodarki mogą mieć bardzo niekorzystne konsekwencje. Narażają nasz kraj na atak ze strony obcych państw, bynajmniej nie militarny, ale ekonomiczny. Np. ktoś kto wie kiedy zostaną wstrzymane dostawy może to wykorzystać do zarabiania setek milionów (złotych i dolarów) na giełdach, na których notowane są firmy korzystające z dostaw. Obecną sytuację Polski można porównać do gry w rosyjską ruletką. Szanse na życie są duże, ale przegrana powoduje natychmiastową śmierć.