W ubiegłym roku import stali z Rosji do Unii Europejskiej sięgał 11 mln ton, z Ukrainy 7 mln ton, a z Białorusi 1 mln ton. Polscy odbiorcy sprowadzili w zeszłym roku zza wschodniej granicy ponad 3 mln ton, co stanowiło 20 proc. krajowego zużycia. Stan na dziś: wstrzymanie dostaw wyrobów stalowych z Ukrainy oraz niemal pełne zamrożenie ich przywozu z Rosji i Białorusi. Nie ma możliwości, by nie wpłynęło to na poziom cen i dostępność stali. I poważnie zachwiało realizowanymi i dopiero planowanymi budowami.
Niektóre wyroby stalowe podrożały o 50 proc.
— Niektóre rodzaje wyrobów stalowych podrożały o 50 proc., a nawet więcej. Jeszcze 25 lutego sprzedawaliśmy niektóre blachy cienkie po około 5 tys. zł za tonę, a obecnie klienci są skłonni płacić nawet 9 tys. zł — powiedział w rozmowie z „Pulsem Biznesu” Henryk Orczykowski, prezes Stalprofilu.
Brak stali zza wschodniej granicy nie jest jedyną przyczyną rynkowego zamieszania. Na rynku z dnia na dzień zaczęło brakować stali, bo niektórzy dostawcy zamrozili oferty i nie sprzedają wyrobów stalowych, nawet jeśli mają je w magazynach. Za taką decyzją może stać kilka powodów. Klasyczna spekulacja, czyli przetrzymanie produktu i wypuszczenie go na rynek, gdy ceny pójdą jeszcze bardziej w górę, a klienci będą tak zdesperowani, że kupią niezależnie od tego, ile przyjdzie im zapłacić. Inny powód nie jest naganny, bo wynika z niemożności określania ceny wyrobów stalowych, po której dystrybutorzy będą mogli je dostarczyć.
— Oferty cenowe są ważne dwa, trzy, nie więcej niż cztery dni. Na zmniejszoną podaż nałożył się też wzmożony popyt. Klienci próbują kupować na zapas. Wstrzymaliśmy sprzedaż przez półtora dnia, ale nasze magazyny pracowały pełną parą. Mieliśmy tak dużo zamówień, że nie byliśmy w stanie realizować ich na bieżąco — twierdzi prezes Stalprofilu.
Czytaj też:
Ceny materiałów budowlanych poszybowały. W najlepszym razie wzrost o kilkanaście procent