W ubiegłym tygodniu poznaliśmy zwycięzców konkursu Nagroda Jamesa Dysona 2023. Niemały zaszczyt spotkał w nim Piotra Tłuszcza, bo polski projektant pokonał dziesiątki zespołów z całego świata i zdobył jedną z trzech prestiżowych nagród.
Jego Rydwan Życia – terenowa przyczepa dostosowana do ewakuacji rannych z pola bitwy czy wypadków – przykuła uwagę jury, a nawet samego Jamesa Dysona. Powstały nad Wisłą projekt zdobył nagrodę za Projekt Humanitarny oraz 160 000 zł na dalszy rozwój swojego pomysłu.
Pierwsze emocje już opadły, a Piotr Tłuszcz szerzej opowiada nam o początkach projektu, zaangażowaniu w pomoc medykom z Ukrainy, swoich innowacjach oraz przyszłości, jaka czeka Rydwan Życia.
Krzysztof Sobiepan, Wprost.pl: Czy mógłbyś powiedzieć więcej o sobie? Skąd pochodzisz i czym się obecnie zajmujesz?
Piotr Tłuszcz: Mam na imię Piotr, mam 27 lat, pochodzę z Krakowa. Zajmuje się projektowaniem przemysłowym i ukończyłem studia na Wydziale Form Przemysłowych Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Specjalizuje się w projektowaniu przyczep terenowych i urządzeń do ratownictwa.
Od półtora roku jestem też współwłaścicielem firmy produkującej taki sprzęt. Na potrzeby realizacji projektu Rydwan Życia założyliśmy z moim ojcem Krzysztofem zakład pod nazwą Da Orffo Automotive.
Jak zaczęło się twoje zainteresowanie właśnie przyczepami?
To jest mój ulubiony temat od wielu, wielu lat. W 2012 roku mój tata postanowił zbudować pierwszą przyczepę terenową, po prostu na własny użytek. Ja już wtedy pomagałem mu przy koncepcie i tym sposobem stworzyliśmy chyba pierwszą w Polsce przyczepę na sprzęt, dostosowaną do samochodów terenowych oraz wypraw offroadowych.
Wszystko zamknięte jest w formie kompaktowej skrzyni, z łatwym dostępem do przydatnych narzędzi i z namiotem dachowym rozstawianym na szczycie. To projekt, z którym zaczęliśmy, chcieliśmy go wdrożyć i przez kolejne lata ulepszaliśmy w nim kolejne elementy.
Muszę zapytać. Jak w waszych głowach pojawiła się myśl „a, zbudujmy sobie przyczepę w garażu”? Nie jest to zbyt typowe hobby.
Takie jest właśnie podejście mojego taty. Widzi problem, a potem go rozwiązuje. W domu mamy bardzo dużo naszych realizacji, czy to w ogrodzie, czy w pokojach. To mniejsze i większe usprawnienia stworzone dokładnie pod nas.
W przypadku projektu przyczepy tata był nieco sfrustrowany tym, że w wielu sytuacjach musi wypakowywać prawie cały bagażnik samochodu, by dostać się do potrzebnego mu akurat narzędzia. Bagaże trzeba zaś stawiać na ziemi, mogą się brudzić, trzeba się po nie schylać. Nie jest to idealne rozwiązanie.
Przyczepa zaprojektowana jest zaś tak, że skrzynia otwiera się, tworząc blaty robocze na wysokości ok. 90 centymetrów. Wszystko ma swoje miejsce. Gdy trzeba coś poprawić, można to zrobić wygodnie i bez nadwyrężania pleców.
A przyczepy z hobbystycznego projektu przerodziły się w twoją specjalizację na studiach.
Tak. Zarówno na studiach licencjackich, jak i magisterskich musiałem wybrać projekt dyplomowy. Za pierwszym razem od razu pomyślałem o przyczepie. Drugi dyplom? Ok, też przyczepa. To temat, w którym dobrze się czuje i teraz nadal chciałbym projektować głównie tego typu konstrukcje.
Kolejne projekty przyczep zaprzątały ci głowę ponad 10 lat. Jak wiec rozwijał się wasz pomysł, od pierwszego modelu do Rydwanu Życia?
To było trochę jak budowanie się kuli śniegowej. Na początku była już wspomniana pierwsza przyczepa terenowa. Nie zrobiliśmy jej raz i tyle. Pomysł ewoluował, pracowaliśmy nad coraz lepszym zawieszeniem, zmienialiśmy aspekty nadwozia i tak dalej.
W pewnym momencie skontaktowała się z nami Grupa Jurajska GOPR. Widzieli nasz projekt i zapytali, czy moglibyśmy dostosować tego typu przyczepę do przewożenia sprzętu ratowniczego. Chodziło im specyficznie o ratownictwo jaskiniowe.
Łatwo sobie wyobrazić, że szybki i wygodny dostęp do wyposażenia jest niezwykle kluczowy dla ratowników. GOPR musi też dojeżdżać w bardzo niedostępne miejsca. Przyczepa musi być też lekka i wytrzymała.
Choć w pewnym momencie ta współpraca nieco przygasła, to w 2018 r. odnowiłem projekt i w 2019 roku zaprezentowałem przyczepę ze sprzętem ratowniczym jako mój dyplom licencjacki. Jej projekt był konsultowany z twórcą Jurajskiej Grupy GOPR, naczelnikiem seniorem Piotrem van der Coghenem i Instytutem Ratownictwa Górskiego.
Była to koncepcja, a nie oddany do użytku projekt. Jednak i tak zwróciła ona na siebie uwagę.
Kto się nią zainteresował?
Mój pomysł przyczepy ratowniczej dostał się do finału konkursu organizowanego przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Tam jednym z częstszych pytań było to, czy taką przyczepą można też przewozić ludzi. Wtedy było to dla mnie trudne zadanie i niezbyt wiedziałem, jak miałbym podejść do tak dużej modyfikacji.
Sytuacja zmieniła się w 2022 roku, po inwazji Rosji na Ukrainę. Obserwowaliśmy doniesienia z frontu, między innymi to, jak wygląda przewóz rannych z pola bitwy. Stwierdziłem, że w tych okolicznościach muszę wrócić do mojej przyczepy i zmierzyć się z wyzwaniem.
Rydwan Życia to więc odpowiedź na palącą potrzebę. Dziś dwie takie jednostki działają na terytorium Ukrainy. Jak pomysł przerodził się w czyn?
Już na początku wpłynęły na mnie m.in. reportaże dr Olgi Solarz z fundacji Magia Karpat. Później właśnie ona umożliwiła nam kontakt z medykami ukraińskiej jednostki wojskowej. Przekazaliśmy jej dowódcy naszą koncepcję z wytłumaczeniem i z prostym pytaniem, czy taka przyczepa się im przyda.
Błyskawicznie odpowiedzieli, że tak. Zapytali też, jak szybko moglibyśmy im ją dostarczyć. Oficjalne pismo potwierdzające zapotrzebowanie na taki sprzęt pozwoliło nam przekonać pierwszego fundatora – Firmę Nowy Styl z Krosna. Produkcja pojazdów nie jest jednak prostą sprawą. W tym celu musieliśmy zarejestrować firmę pod nazwą Da Orffo Automotive. Dzięki temu mogliśmy zbudować pierwszy Rydwan Życia.
Bardzo budujące było dla mnie to, jak szybko wydarzył się cały proces. Niemal od razu dostaliśmy jasne potwierdzenie, że nasz projekt jest potrzebny, że może pomagać nie tylko w teorii, ale też w praktyce. To była duża motywacja, by pracować szybko i ciężko. Nasz Rydwan trafił do Ukraińców we wrześniu 2022 roku.
Już po około miesiącu użytkowania mieliśmy pierwsze ważne wnioski. Kluczowe było na przykład to, że przyczepa jest odkryta i bardzo przydałaby się dodatkowa plandeka chroniąca pasażerów. Stworzyliśmy zrzutkę na ten cel i udało nam się ją dostarczyć.
Równocześnie kontaktowaliśmy się z Damianem Dudą, szefem grupy polskich medyków, wolontariuszy działających na pierwszej linii frontu, który zainteresował się naszym pojazdem. Drugi Rydwan Życia, ufundowany przez Podkarpacki Klub Biznesu, trafił do jego zespołu ratowników pola walki „W międzyczasie”.
Jakie jeszcze zmiany zaszły w projekcie pod wpływem informacji zwrotnych?
Każda ocena, pomysł czy komentarz od faktycznych użytkowników jest dla nas bardzo wartościowy. Sytuacja na froncie cały czas się zmienia, a Rydwany muszą zmieniać się razem z nią.
Często są to aspekty, które niełatwo jest wymyślić samemu, nie będąc na miejscu. Przykładowo, wcześniej Ukraina toczyła walki obronne, a dziś przechodzi do ofensywy. Żołnierze zmagają się więc między innymi z mocno zaminowanym terenem.
Ukraińcy mają sprzęt czyszczący miny, który tworzy za sobą swego rodzaju bezpieczny korytarz. Ten jest jednak dość wąski. Fakt ten mocno ogranicza a, nawet niemożliwa wykorzystanie samochodów terenowych. Kolejną ideą jest więc przyczepa ratownicza, którą może ciągnąc zwykły quad z mniejszym rozstawem kół.
Inna wersja Rydwanu, nad jaką myślimy, to konstrukcja wyposażona w tarcze balistyczne. Pancerz umożliwiałby medykom prace nawet na obszarach mocno narażonych na skutki ostrzału amunicją kasetową.
Rydwan twojego autorstwa nie jest już koncepcją, a realnie ratuje życie. Jak się z tym czujesz?
Cały czas jestem pod wrażeniem tego, jak ukraińscy medycy i polscy wolontariusze przyjęli mój projekt. Sprawność całego procesu, od propozycji po wysłanie rydwanu na Ukrainę, tym bardziej podkreśla, jak potrzebne są takie rozwiązania. Dzięki temu z różnych stron i od wielu ekspertów otrzymałem też potwierdzenia, że to, co robię, ma głęboki sens.
Droga do produkcji pierwszego Rydwanu nadal nie była trywialna. Ale okazało się, że może część barier nie jest tak duża, jak mi się wydawało. Nadal nie widziałem zdjęć czy materiałów wideo z akcji. Tego, jak Rydwan sprawdza się na froncie. Słyszałem już jednak sporo relacji ustnych.
Jeśli mam to jakoś podsumować – jestem dumny, że ramie w ramię z ojcem byliśmy w stanie stworzyć Rydwan Życia i że pomaga on ludziom.
Czym Rydwan Życia różni się od innych przyczep. Czy główna innowacja leży tu w specjalnym systemie zawieszenia?
Można powiedzieć, że jesteśmy pionierami jeśli chodzi o zawieszenie. Z tego co wiem, jesteśmy bowiem pierwszą firmą w Polsce, a może nawet w regionie Europy, która wykorzystuje tego typu system amortyzacji w przyczepach.
Dokładniej chodzi tu o niezależne zawieszenie wahaczowe wsparte na amortyzatorach gwintowanych. Oznacza to, że każde koło pracuje osobno, co jest niezwykle przydatne właśnie w trudnym terenie. Sami zaprojektowaliśmy też działanie wahaczy – to nasze autorskie rozwiązanie.
Amortyzatory to zaś tzw. coilovery. Są one regulowane gazowo i dzięki temu możemy zmieniać ich sztywność w zależności od obciążenia przyczepy w danym momencie. Pusta przyczepa zachowuje się bowiem inaczej od załadowanej do pełna.
Co ciekawe, podobna technika przyczepowa jest dość rozpowszechniona w Australii, ale w naszej części świata przyczepy terenowe dopiero zyskują na popularności. Sami popularyzujemy w Polsce wyprawy z przyczepami, organizując co roku wydarzenie SPĘD Przyczep Terenowych.
W jakich miejscach testowaliście już Rydwany? Zdarzyły się jakieś nietypowe symulacje trudnych warunków?
Pierwszy Rydwan Życia testowaliśmy na początku w opuszczonym kamieniołomie, który akurat znajdował się nieopodal miejsca montażu naszej konstrukcji. To całkiem zapadło mi w pamięć. Może dlatego, że to ja byłem osobą przewożoną na noszach (śmiech).
To miejsce zapewniało nam sporo zróżnicowanego terenu. Sam byłem mocno zaskoczony, jak wygodnie i miękko da się przewozić człowieka w naszym systemie. Spokojnie mógłbym się zdrzemnąć w trakcie takiej podróży po wybojach i kamieniach.
Późniejsze testy prowadziliśmy zaś z TOPR-em, w dość wymagających Tatrach. Wtedy drugi już Rydwan ciągnęliśmy za sześciokołowym quadem. To też była nowość, ale też jedne z najważniejszych dla mnie testów. W górach często liczy się każdy centymetr szerokości, szlaki bywają wąskie, a samochody terenowe nie wszędzie dojadą. Sprzęt musi zaś dotrzeć tak blisko miejsca wypadku, jak tylko się da.
Gdzie Rydwany są teraz? Zgaduję, że uważnie śledzicie ich losy.
Pierwszy model wciąż działa na froncie w Ukrainie. Ten przekazany fundacji „W międzyczasie” Damiana Dudy służył w okolicach Bachmutu, lecz teraz wrócił do Warszawy. W najbliższym czasie przyczepa ta ma służyć do treningu medyków, którzy będą na niej ćwiczyli przed wyjazdem na front. Rydwan pojedzie wraz z nimi.
To będą zaawansowane ćwiczenia, z osobami symulującymi prawdziwe uszkodzenia ciała i rany, sztuczną krwią. Słowem będzie to jak najdokładniejsze odwzorowanie trudnej sytuacji na froncie. Także chcę być przy tym obecny. Będzie to bardzo dobry moment, by na własne oczy zobaczyć, co działa, a co wymaga poprawek.
Wymieniany jesteś jako jednoosobowy zespół, ale nie zajmujesz się chyba wszystkimi zadaniami w pojedynkę. Kto ci pomaga, wspiera cię przy projektowaniu i budowaniu przyczep?
W projekcie Rydwanu Życia czuwałem nad każdym kolejnym etapem, już od samej ogólnej koncepcji, która powstaje w wirtualnej rzeczywistości. Tam pracuje się między innymi nad dopasowaniem ergonomii, dostosowaniem do różnych scenariuszy użytkowych przyczepy. W VR najłatwiej jest też obmyślać rozwiązania trudności, które mogą się pojawić. Tata Krzysztof oczywiście wspiera mnie w procesie technicznym.
Korzystamy również z pomocy podwykonawców. Wycinaniem, toczeniem, gięciem, spawaniem i lakierowaniem elementów zajmują się wyspecjalizowane zakłady. My zajmujemy się kontrolą i finalnym montażem. Niektóre części ściągamy także od zagranicznych firm, między innymi z Portugalii, Włoch i Niemiec. Nie mamy jeszcze stałego zakładu produkcyjnego, ale nagroda Jamesa Dysona na pewno z tym pomoże.
Najważniejsze wsparcie dostajemy jednak od rodziny, która w nas uwierzyła i wiele poświęca byśmy mogli przez cały ten czas działać non-profit. Chciałbym tutaj podziękować mojemu bratu Filipowi, który pracuje nad stroną informatyczną projektu, mamie Kasi, która podrzuca nam świeże pomysły i pomaga w organizacji corocznych zlotów społeczności przyczepowej. Dziękujemy także medykom pola boju, ratownikom służb TOPR i GOPR oraz wielu przyjaciołom, którzy bezinteresownie pomagają nam w realizacji tego przedsięwzięcia.
Wróćmy więc na chwilę do samego konkursu Nagrody Jamesa Dysona. Jak wspominasz swój udział w tym wydarzeniu i moment wygranej?
Co ciekawe, konkursem zainteresowali mnie sami organizatorzy. Dostałem sygnał, że zauważyli mój projekt i czy nie chciałbym wziąć udziału. Sam poczytałem więcej o tej inicjatywie i rzeczywiście Rydwan Życia bardzo dobrze wpisywał się w założenia. Pomyślałem więc, że nie zaszkodzi spróbować swoich sił.
Samego ogłoszenia wygranej zupełnie się nie spodziewałem. Zastosowano tu małą sztuczkę, bo miałem odbyć rozmowę online jedynie z inżynierami firmy Dyson. Tymczasem powitał mnie sam sir James Dyson, porozmawialiśmy chwilę o moim zgłoszeniu i parę chwil później usłyszałem, że wygrałem.
Na początku fakt wygranej chyba nie do końca do mnie dotarł, było dużo emocji. Podziękowałem panu Dysonowi, ale nie pamiętam, co dokładnie powiedziałem. Od tego czasu miałem już jednak parę dni na oswojenie się.
Z drugiej strony w związku z wygraną kontaktuje się ze mną teraz dużo osób, więc nadal jestem bardzo aktywny. Dostaje też zapytania od różnych służb ratowniczych, które zainteresowały się moimi przyczepami. Niedawno odezwała się do mnie na przykład straż pożarna z gminy, w której dojazd do ewentualnego poszkodowanego może być utrudniony.
Jak widzisz przyszłość Rydwanów Życia. Gdzie chciałbyś być za rok?
Chciałbym przejść z montażu pojedynczych przyczep do produkcji seryjnej. Myślę, że w przeciągu najbliższego roku możemy wyprodukować i dostarczyć kilkadziesiąt Rydwanów Życia i innych pojazdów o przeznaczeniu cywilnym. Co jasne, będzie zależeć od zainteresowania i naszych mocy przerobowych.
Oczywiście plan ten wiąże się z niemałą inwestycją w rozwój firmy i naszych zasobów. Mówimy tu o montażowni, wdrożeniu systemu kontroli jakości czy homologacji typu pojazdu i zastrzeżeniu patentów. Właśnie na to przeznaczę środki z nagrody Jamesa Dysona.
Drugi aspekt to promocja naszych rozwiązań. Wiemy, że nasze przyczepy są dobre, więc pora przedstawić je na rynku. Chcielibyśmy pokazać Rydwan na wystawach i targach pojazdów i sprzętu do ratownictwa. Myślimy tu nie tylko o Polsce, ale też arenie międzynarodowej.
Czytaj też:
Polak pokazał, jak ratuje rannego żołnierza na ukraińskim froncie. „Wszystko będzie dobrze, przeżyjesz”Czytaj też:
Tak działa polski „inteligentny plaster”. Pomoże w poważnym problemie