Cena baryłki West Texas Intermediate była w ostatnich dniach na fali spadkowej. Jeszcze wczoraj informowaliśmy, że poniedziałkowe notowania rozpoczęto na poziomie 15,65 dolarów, czyli najniższym od 21 lat. Jeszcze ciekawsze dane napłynęły do nas jednak wieczorem czasu polskiego. Pod koniec notowań cena baryłki WTI była już... ujemna. Beczka ropy osiągnęła wartość -37.63 dolarów. Po raz pierwszy w historii firmy wydobywcze i składujące dopłacały za pozbycie się nadmiaru surowca. Jak to możliwe?
Zbieg okoliczności
Są dwa główne powody. Po pierwsze ten, którego nikt się nie spodziewał, czyli pandemia koronawirusa. Ze względu na globalne zatrzymanie się gospodarek, a co za tym idzie, także sektorów ropochłonnych, jak niektóre gałęzie przemysłu, czy globalny transport, ropa przestała być potrzebna, a firmy zaprzestały jej masowego skupowania. Nałożył się na to drugi czynnik. Tuż przed wybuchem pandemii w światowej gospodarce... było za dobrze.
Dobrze do tego stopnia, że firmy, które zajmują się wydobyciem ropy naftowej robiły to w ilościach, które wymykały się z międzynarodowych ustaleń. Czyniły tak, ponieważ mimo tego, że wydobywały teoretycznie za dużo, to surowiec znajdował kupców.
Świat się zatrzymał
Ale Eldorado nagle się skończyło, a wielkie koncerny wydobywcze zaczęły mieć poważny problem ze znalezieniem rynków zbytu. Sytuacja stała się dla nich tak dramatyczna, że w magazynach zaczęło brakować miejsca, a sprzedawanie ropy po – wydawałoby się – nierynkowych cenach, zaczęło być koniecznością. Masowe pozbywanie się zapasów, nawet po bardzo zaniżonych cenach, było bardziej opłacalne, niż zatrzymanie produkcji.
Rynkowe szaleństwo
O problemach branży informowaliśmy już pod koniec marca. Analitycy TMS Brokers pisali wtedy, że kryzys doskwiera również całej branży naftowej. Świadczyło o tym, chociażby zmniejszona do 50 proc. kapitalizacja takich gigantów jak Saudi Aramco, British Petroleum Company (BP) czy Shell. W rafineriach dochodzi do mniejszego przerobu surowca, ponieważ chętnych na niego jest po prostu coraz mniej. Według doniesień EIA popyt na ropę nie wzrośnie pierwszy raz od 2009 roku, czyli od kryzysu finansowego.
Krach na rynku ropy został pogłębiony przez pandemię i ograniczenie ludzkiej mobilności, ale nie oznacza to, że problemów na rynku brakowało. Schody zaczęły się – plus minus – w 2014 roku, kiedy Arabia Saudyjska zaczęła zwiększać wydobycie, by uderzyć w sektor wydobywczy USA. To był impuls do rozpoczęcia trwającej do 2016 roku surowcowej bessy. W 2020 roku natomiast w porozumieniu zrzeszającym producentów ropy pozostało 10 państw OPEC, ale tylko połowa z nich wypełniała porozumienie.
Irak, ZEA i Nigeria wydobywały za dużo, a Ekwador opuścił OPEC. Z 10 uczestniczących w porozumieniu państw spoza kartelu tylko Oman i Azerbejdżan odpowiednio ograniczyły produkcję. Rosja, Kazachstan i Meksyk, czyli najważniejsi gracze z tej grupy, notorycznie przekraczali limity. Projekt OPEC+ okazał się więc podwójną porażką. Między innymi dlatego, że opierał się na błędnych założeniach i słabej dyscyplinie. Niska skuteczność była tylko gwoździem do trumny tej idei. Idea nie miała bowiem siły przebicia nad motywowanym politycznie oporem przed redukcją produkcji.
Czytaj też:
Między optymizmem a nerwowością. Inwestorzy czekają na dobre wieści z rynku