„Wprost”: Jaki widział pan najgorszy przypadek startupowca, który chciał sprzedać swój pomysł?
Szymon Janiak: Przez pandemię koronawirusa sporo spotkań mamy przez wideo. To chyba sprawia, że niektórzy za bardzo się rozluźniają. Mieliśmy ostatnio np. jednego faceta, który chciał sprzedać nam swój pomysł, leżąc bez koszulki na plaży na leżaku. Samo to nawet nie byłoby najgorsze, ale całą swoją postawą pokazywał, że ma nas w nosie.
Inny powiedział nam, że ma tylko pomysł, nie ma nawet prezentacji, ale on już jest warty 100 milionów złotych i musimy podjąć decyzję w ten sam dzień, bo czeka kolejka.
Konferencje bywają w tym zakresie urokliwe. Raz pitchował („pitch” to spotkanie startupowca z inwestorem w celu zainteresowania go pomysłem – przyp. red.) przede mną pan, który był tak pijany, że rano kompletnie tego nie pamiętał i zapytał, czy zgodziłbym się posłuchać jego pomysłu.
A po drugiej stronie, czyli inwestorów, też są takie perełki?
Oczywiście. Jakiś czas temu szukaliśmy inwestora do drugiego etapu jednego naszych startupów. Umówiłem spotkanie, też przez wideo. Zespół zaczyna mówić, a facet wyjmuje miskę ze spaghetti i zaczyna je żreć. Nie jeść, nie podjadać, tylko dosłownie żreć. Wszędzie było to spaghetti, na talerzu, na stole, na jego twarzy, w pewnym momencie nawet na koszuli. Na niczym innym nie byłem w stanie się skupić.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.