Martyna Mroczek-Kowalik, „Wprost”: W książce „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość” pisze pan o niesamowitym skoku gospodarczym, jakiego dokonała Polska i postuluje wdrożenie „Konsensusu Warszawskiego”, aby zapobiec wyhamowaniu tempa tego wzrostu i ok. roku 2040 stać się krajem tak bogatym, jak kraje zachodnie. Na czym miałby polegać ten konsensus?
Dr hab. Marcin Piątkowski: Polska przez ostatnie 35 lat osiągnęła największy sukces gospodarczy w swojej historii i warto to docenić. Zwiększyliśmy nasze dochody na mieszkańca 3,5 razy więcej niż jakikolwiek inny kraj w Europie. Wcześniej przez 1000 lat nam się gospodarczo nie udawało. Wyszliśmy z europejskiej gospodarczej trzeciej ligi, w której tkwiliśmy przez prawie całą naszą historię. Doszliśmy teraz do drugiej ligi. Potrzebne nam jest co najmniej kolejne 35 lat, żeby wejść do pierwszej ligi i stać się jedną z najbogatszych gospodarek w Europie.
I jak to zrobić?
W swojej książce zaproponowałem “Konsensus Warszawski”, który można skrócić do pięciu rekomendacji – „5i”. Czyli instytucje, inwestycje, innowacje, imigracja i inkluzywność.
Polska, również z powodu tych ostatnich 8 lat, jest dość daleko, jeśli chodzi o jakość instytucji, takich jak sądy, ministerstwa czy cała administracja publiczna. Trzeba zwiększać ich jakość, nie tylko formalnie, ale też praktycznie – nie może np. być tak że w Polsce wiceminister finansów czy spraw zagranicznych zarabia 13 tys. zł brutto, tyle co kierownik supermarketu. Nie zbudujemy tego potencjału, jeśli nie przyciągniemy do administracji publicznej najlepszych ludzi, bo oferujemy za mało konkurencyjne zarobki.
Polska powinna też działać na szczeblu europejskim, mieć pomysły na to jak wzmacniać instytucje w Europie. Udział Unii Europejskiej w globalnym PKB kurczy się. Jeszcze 30 lat temu wynosił 20 proc., teraz 15, a w ciągu najbliższych dekad spadnie do 10 proc., a to nie leży w naszym interesie.
Polska jest na samym dole unijnego rankingu, jeśli chodzi o to, ile inwestujemy w przyszłość. To mniej więcej 17 zł z każdych stu złotych naszego dochodu narodowego rocznie. Żeby podwyższyć wskaźnik, warto byłoby postawić sobie za cel podwojenie inwestycji publicznych z około 4 proc. PKB teraz do 8 proc. PKB.
To i tak byłby poziom niższy niż w krajach azjatyckich, jak Japonia, Korea Południowa czy Tajwan, kiedy one doganiały Zachód. Ale stać nas na to i powinniśmy to zrobić, dlatego że Polska, po tysiącu lat niedorozwoju, po zaledwie 30 latach inwestowania w siebie, cały czas jest bardzo niedoinwestowaną gospodarką.
Nasz zakumulowany poziom majątku, czyli to, jakim majątkiem prywatnym i publicznym dysponuje przeciętny Polak, to jest mniej niż połowa tego co ma przeciętny Niemiec. Chcemy konkurować z Niemcami grając w niższej kategorii wagowej. To tak jakby bokser w kategorii piórkowej walczył z niemieckim Tysonem. Musimy więc zainwestować, zarówno jeśli chodzi o infrastrukturę publiczną, w CPK i w porty, tramwaje, metro, ale też szerzej, w żłobki, edukację i uniwersytety.
Inwestycje publiczne są też potrzebne, żeby stymulować inwestycje prywatne które są w Polsce niskie. Poziom długu polskich przedsiębiorstw jest jednym z najniższych na świecie.
To wręcz pewnego rodzaju cud, że udało nam się odnieść tak ogromny sukces tak mało w siebie inwestując. Z drugiej strony jest to wielka szansa na przyszłość, bo jeżeli uda nam się podnieść stopę inwestycji z 17 proc. PKB teraz do na przykład bliżej 25 proc. to powinno przyspieszyć nasz wzrost gospodarczy o jeden punkt procentowy, czyli średnio zamiast 3 proc. rocznie byśmy się rozwijali o 4 proc. rocznie i dogonili Niemcy pewnie 10 lat wcześniej niż w innym scenariuszu.
Ale czy nas na to stać? Do tej pory byliśmy największym w Unii Europejskiej beneficjentem środków unijnych, a już za trzy lata mamy stać się płatnikiem netto. Czy w takim razie to, o czym pan mówi oznacza konieczność podniesienia podatków?