Dopiero w styczniu MON odpowie na wątpliwości Ludwika Dorna dotyczące podejrzanie wysokiej ceny zakupu samolotów M-28 Bryza. Tymczasem zastanówmy się, ile tak naprawdę zapłacimy za pojedynczą Bryzę, i czy to dużo czy mało.
Skala porównawcza
Zgodnie z listem otwartym Dorna, jeszcze dwa lata temu za pojedynczą „Bryzę" MON płacił 27,2 miliona złotych. To całkiem sensowna cena, biorąc pod uwagę koszt znacznie większego transportowca – CASA C-295, za który MON płacił w przeliczeniu na złotówki ponad 75 milionów. Rozbieżność w cenie jest tutaj uzasadniona. CASA jest w stanie zabrać trzy razy cięższy ładunek niż Bryza, reprezentuje podobny, jeżeli nie wyższy poziom technologiczny. Dla porównania cena ultradrogiego jak na polskie warunki myśliwca F-16 Jastrząb wyniosła 126 milionów złotych.
Mniej niż 52 miliony
Według wyliczeń Dorna, pojedyncza „Bryza" ma obecnie kosztować niema dwukrotnie więcej, bo aż 52 miliony złotych. Za dwie powietrzne taksówki – bo w kontrakcie jest mowa o dwóch maszynach transportowych i dziesięciu do przewozu VIP-ów, a nie o jakichś specjalistycznych maszynach patrolowych – mielibyśmy więc już niemal całego „Jastrzębia" albo prawie półtorej CASA-y. Bryza wychodziłaby więc drogo, nawet jeśli przez te dwa lata została udoskonalona i wyposażona w urządzenia ochronne wysokiej klasy.
Sprawy nie da się jednak rozstrzygnąć tak łatwo, choćby dlatego że cały kontrakt o wartości 635 milionów złotych obejmuje nie tylko tuzin samolotów, ale także pakiet części zamiennych, wyposażenie do obsługi naziemnej i nowoczesny symulator lotu dla szkoły w Dęblinie.
Na przykład w przypadku F-16 same maszyny kosztowały dwa, a wyposażenia, uzbrojenie i szkolenia prawie drugie tyle, czyli półtora miliarda dolarów. W przypadku „Bryzy" koszty dodatkowe będą rzecz jasna mniejsze – maszyna nie jest technicznym novum dla polskiego personelu i nie odpala pocisków rakietowych po kilkaset tysięcy złotych za sztukę, ale właśnie te dodatkowe koszty, oprócz ceny samych maszyn, mogą stanowić kilkanaście, jeśli nie więcej procent całej inwestycji.
Zgodnie z listem otwartym Dorna, jeszcze dwa lata temu za pojedynczą „Bryzę" MON płacił 27,2 miliona złotych. To całkiem sensowna cena, biorąc pod uwagę koszt znacznie większego transportowca – CASA C-295, za który MON płacił w przeliczeniu na złotówki ponad 75 milionów. Rozbieżność w cenie jest tutaj uzasadniona. CASA jest w stanie zabrać trzy razy cięższy ładunek niż Bryza, reprezentuje podobny, jeżeli nie wyższy poziom technologiczny. Dla porównania cena ultradrogiego jak na polskie warunki myśliwca F-16 Jastrząb wyniosła 126 milionów złotych.
Mniej niż 52 miliony
Według wyliczeń Dorna, pojedyncza „Bryza" ma obecnie kosztować niema dwukrotnie więcej, bo aż 52 miliony złotych. Za dwie powietrzne taksówki – bo w kontrakcie jest mowa o dwóch maszynach transportowych i dziesięciu do przewozu VIP-ów, a nie o jakichś specjalistycznych maszynach patrolowych – mielibyśmy więc już niemal całego „Jastrzębia" albo prawie półtorej CASA-y. Bryza wychodziłaby więc drogo, nawet jeśli przez te dwa lata została udoskonalona i wyposażona w urządzenia ochronne wysokiej klasy.
Sprawy nie da się jednak rozstrzygnąć tak łatwo, choćby dlatego że cały kontrakt o wartości 635 milionów złotych obejmuje nie tylko tuzin samolotów, ale także pakiet części zamiennych, wyposażenie do obsługi naziemnej i nowoczesny symulator lotu dla szkoły w Dęblinie.
Na przykład w przypadku F-16 same maszyny kosztowały dwa, a wyposażenia, uzbrojenie i szkolenia prawie drugie tyle, czyli półtora miliarda dolarów. W przypadku „Bryzy" koszty dodatkowe będą rzecz jasna mniejsze – maszyna nie jest technicznym novum dla polskiego personelu i nie odpala pocisków rakietowych po kilkaset tysięcy złotych za sztukę, ale właśnie te dodatkowe koszty, oprócz ceny samych maszyn, mogą stanowić kilkanaście, jeśli nie więcej procent całej inwestycji.