Gdzie będzie Rosja za dwatrzy lata? Ma awansować na piąte miejsce w gospodarce światowej. Władimir Putin, który 7 maja oficjalnie obejmie funkcję prezydenta Federacji Rosyjskiej, zaprezentował wczoraj w Dumie Państwowej, czyli niższej izbie parlamentu, najważniejsze zadania stojące przed Rosją. Rosyjskie ambicje opisuje redaktor „Bloomberg Businessweek Polska” Stanisław Koczot.
Piąte miejsce na świecie to spore wyzwanie, zwłaszcza że Moskwa musiałaby kogoś wypchnąć ze ścisłej czołówki. Na razie jest na siódmej pozycji (lub dziesiątej, w zależności od metodologii). Kogo wyprzedzi? Niemcy czy Indie raczej nie wchodzą w grę, przynajmniej w krótkiej perspektywie. A Francuzi lub Włosi? To dla Putina raczej drobny kłopot.
Kiedy Europa grzebie się w swoich problemach, w reszcie świata powoli zmienia się układ sił. Hiszpanie i Irlandczycy wypadli z głównego obiegu, Grecy i Portugalczycy już dawno się nie liczą. Stary Kontynent jeszcze nie zdążył wyleczyć ran po kryzysowych latach, a już zbierają się nad nim kolejne chmury.
Nic dziwnego, że Rosja awansuje. Według rankingu opublikowanego pod koniec zeszłego roku przez londyński instytut analityczny Centre for Economics and Business Research (CEBR) Rosja w 2020 r. będzie czwarta na świecie, zdeklasuje nawet Niemcy. Oś gospodarki przechyla się coraz bardziej na Wschód, na którym Moskwa będzie grała pierwsze skrzypce.
Prognozy Putina w porównaniu z szacunkami zachodnich instytucji można uznać nawet za mocno zachowawcze. Nie ma w nich fajerwerków, nadmiernego marketingu, wróżenia z fusów. Wynikają z prostej konstatacji faktów: kiedy sypie się konstrukcja całego zachodniego świata, wczorajszych liderów muszą zastąpić te gospodarki, które sprawniej radzą sobie z kryzysem.
A Rosja radzi sobie całkiem nieźle, i to zarówno politycznie, jak i gospodarczo. W przypadku Moskwy polityka i gospodarka to dwa oblicza tej samej prosperity: sukcesy na arenie międzynarodowej łączy się idealnie z jej powodzeniem w biznesie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo siła Rosji leży w surowcach. A im więcej rur oplatających coraz więcej państw, tym więcej pieniędzy z ropy i gazu płynącego na Zachód.
Na razie nic nie wskazuje na to, by ten rosyjski boom miał się skończyć. Europa pewnie bardziej potrzebuje spokoju niż rosyjskich surowców. Po co drażnić Moskwę? Lepiej kupić od niej tyle gazu, ile chce nam sprzedać, nawet jeśli i tak nie będzie co z nim zrobić.
Kiedy Europa grzebie się w swoich problemach, w reszcie świata powoli zmienia się układ sił. Hiszpanie i Irlandczycy wypadli z głównego obiegu, Grecy i Portugalczycy już dawno się nie liczą. Stary Kontynent jeszcze nie zdążył wyleczyć ran po kryzysowych latach, a już zbierają się nad nim kolejne chmury.
Nic dziwnego, że Rosja awansuje. Według rankingu opublikowanego pod koniec zeszłego roku przez londyński instytut analityczny Centre for Economics and Business Research (CEBR) Rosja w 2020 r. będzie czwarta na świecie, zdeklasuje nawet Niemcy. Oś gospodarki przechyla się coraz bardziej na Wschód, na którym Moskwa będzie grała pierwsze skrzypce.
Prognozy Putina w porównaniu z szacunkami zachodnich instytucji można uznać nawet za mocno zachowawcze. Nie ma w nich fajerwerków, nadmiernego marketingu, wróżenia z fusów. Wynikają z prostej konstatacji faktów: kiedy sypie się konstrukcja całego zachodniego świata, wczorajszych liderów muszą zastąpić te gospodarki, które sprawniej radzą sobie z kryzysem.
A Rosja radzi sobie całkiem nieźle, i to zarówno politycznie, jak i gospodarczo. W przypadku Moskwy polityka i gospodarka to dwa oblicza tej samej prosperity: sukcesy na arenie międzynarodowej łączy się idealnie z jej powodzeniem w biznesie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo siła Rosji leży w surowcach. A im więcej rur oplatających coraz więcej państw, tym więcej pieniędzy z ropy i gazu płynącego na Zachód.
Na razie nic nie wskazuje na to, by ten rosyjski boom miał się skończyć. Europa pewnie bardziej potrzebuje spokoju niż rosyjskich surowców. Po co drażnić Moskwę? Lepiej kupić od niej tyle gazu, ile chce nam sprzedać, nawet jeśli i tak nie będzie co z nim zrobić.