Marcin Haber, Wprost.pl: Zaraz po wybuchu pandemii, wiele osób przepowiadało koniec biur i erę pracy zdalnej. Teraz mówi się i stosuje pracę hybrydową w różnych konfiguracjach, ale wydaję mi się, że nie tylko coraz więcej firm, ale także wielu pracowników chce wracać do biur. Jak to wygląda z Pana punktu widzenia?
Jarosław Zagórski, Ghelamco: Mam taką obserwację, że część deklarujących zasadność pracy hybrydowej nadal w to wierzy i uważa, że to działa, a efektywność jest taka sama jak przed pandemią. Są też tacy, którzy w to nie wierzą, ale stosują ten model, bo nie mają narzędzi aby przekonać pracowników do powrotów. Nie sprzyja temu zresztą rynek pracy.
Co innego jeśli mamy atrakcyjnie zaaranżowane biuro w centralnej lokalizacji, z dostępem do komunikacji miejskiej. Wtedy ludziom samym chce się do niego wracać. Jest jeszcze aspekt, który osobiście doświadczyłem. Ja po prostu byłem zmęczony siedzeniem w domu. Chciałem wrócić do biura i spotkać się z ludźmi. To bardzo atawistyczne pragnienie, bo człowiek jest w końcu zwierzęciem stadnym i dąży do tego, żeby być w grupie. Jeśli ktoś miał w pracy dobrą atmosferę i ludzi, których lubi, odniósł z nimi jakieś sukcesy, to chciał wracać. Bezpośrednia praca z ludźmi jest też rozwijająca. Pozwala nabrać perspektywy do zagadnień, które przed nami stoją. Dużo łatwiej to zrobić na żywo niż przez wideokonferencje.
Mam przeczucie, że pracy zdalnej będzie coraz mniej. Jeśli nie będzie kolejnych fal pandemii to sądzę, że wrócimy do modelu, jaki znamy sprzed jej wybuchu. Są oczywiście sektory, w których praca hybrydowa się utrzyma, bo działała tam jeszcze przed Covidem. Widzę, że jest dziś na rynku tendencja do tego, aby starać się ściągać ludzi do biura. Trzeba do tego jednak podchodzić bardzo ostrożnie.
W obliczu zapowiadanego kryzysu można się chyba spodziewać zmian także w tym zakresie.
Nie ma zbytniego optymizmu jeśli chodzi o rok 2023 i to, co się będzie działo na rynku. Rozsądni pracownicy pojawiają się więc w biurze i zaznaczają swoją obecność. Z rozmów z firmami rekrutacyjnymi wiem, że w tej chwili dostają one dużo zleceń na restrukturyzację zatrudnienia. Firmy przygotowują się na ograniczanie kosztów, gdyż spodziewają się ograniczenia swojej działalności ze względu na trudne środowisko biznesowe.
A jak to wyglądało na początku pandemii? Czy najemcy zgłaszali się z chęcią ograniczania wynajętej powierzchni biurowej?
Na początku nikt nie wiedział, co zrobić. Niektóre firmy twierdziły, że im już biuro nie będzie potrzebne. Dziś już takich nie ma. Biuro jest potrzebne, ale zmienia się jego charakter. Tę ewolucję widać jednak już od lat 90. Najpierw były gabinety, później przejście na open plan (powierzchnię wspólną – przyp. red.). Pamiętam jakim szokiem było, gdy jeden z prezesów dużej amerykańskiej firmy z branży IT powiedział, że nie potrzebuje gabinetu i będzie siedział razem z pracownikami. W ostatnim czasie pojawiły się też zen roomy (pokoje do relaksu i wypoczynku – przyp. red.). Zaczęto powiększać takie miejsca, jak kuchnia, bo tam ludzie się spotykają i ze sobą rozmawiają. Pandemia bardzo zdynamizowała ten proces. W tej chwili biura są robione tak, aby były w nich przestrzenie z dużym naciskiem na interakcję.
Niektórzy menedżerowie twierdzą, że w czasie pracy hybrydowej, gdy pracownicy mogą wykonywać część pracy w domu, biura będą służyły jako miejsca spotkań, burzy mózgów, wymiany doświadczeń, konsultacji, czy po prostu integracji. Jednak dla dużej organizacji rozproszenie pracowników po domach prowadzi do tego, że tracą oni identyfikację z firmą. Zaciera się poczucie uczestnictwa w zespole i dążenia do wspólnego celu. Bardzo trudno jest to utrzymać, gdy ma się kilkuset pracowników, z czego część jest np. w Warszawie, a część rozproszona po całej Polsce. Oni się widzą niemal wyłącznie na wideokonferencjach i tracą poczucie wspólnoty.