Już nie pizza. Co Polacy zamawiają do domu i dlaczego coraz rzadziej?

Już nie pizza. Co Polacy zamawiają do domu i dlaczego coraz rzadziej?

Pizza
Pizza Źródło:Pixabay
31 proc. klientów kupujących jedzenie na wynos wybiera wyłącznie danie główne, a dodatki przygotowuje samodzielnie, a 59 proc. poszukuje jak najtańszych opcji, a nad droższymi nawet się nie zastanawia. Zamawianie jedzenia może być tańsze niż wyjście co restauracji (choćby dlatego, że nie trzeba kupować napojów), ale i na taką formę relaksu Polacy decydują się coraz rzadziej.

Jakie jedzenie Polacy najczęściej zamawiają do domu? Dla wielu może to być zaskoczenie, ale pizza została zdetronizowana i zajmuje drugie miejsce w rankingu popularności. Na pierwszym są burgery. Natomiast najszybciej na popularności zyskują kuchnie arabska czy indyjska – wynika z raportu Food Trendy serwisu Pyszne.pl, lidera rynku dostaw. O raporcie wspomina „Rzeczpospolita”.

Kurierzy nadal rozwożą, ale jest niepokój

W dużych miastach, zwłaszcza w centrach, widok kurierów rowerowych rozwożących jedzenie stał się już częścią krajobrazu. Można by pomyśleć, że Polacy zamawiają na potęgę, ale i ten sektor nie uniknął kłopotów. Skoro jedzenie na mieście staje się luksusem – bo ceny rosną, a w pierwszej kolejności Polacy przeznaczają pieniądze na to, na co muszą, czyli np. na rachunki – to liczba zamówień zaczęła spadać.

Z badania Insight Lab wykonanego na potrzeby raportu wynika, że aby oszczędzić, 31 proc. wybiera wyłącznie danie główne, a dodatki przygotowuje samodzielnie, a 59 proc. poszukuje jak najtańszych opcji, a nad droższymi nawet się nie zastanawia.

Ruch spada nawet w najtańszych sieciach typu fast food. Proxi.cloud oraz UCE Research przeanalizowali ponad tysiąc największych lokali i zachowania 570 tys. konsumentów, z których wynika, że od kwietnia do października tylko sieć Subway zanotowała wzrost liczby wizyt, i to jedynie o 1,5 proc. Pozostali, jak McDonald’s, Burger King czy KFC, odnotowali spadki od 2,6 do 21,1 proc.

Poproszony o komentarz Mateusz Cacek, wiceprezes Sfinks Polska, zapewnił, że nie jest źle, a wprost przeciwnie: spadku gości nie ma, a „bywa, że restauracje muszą wręcz zarządzać pojawiającymi się kolejkami, czego nie widzieliśmy od kilku lat” – powiedział w rozmowie z „Rz”.

Niezależnie od tego, czy to prawda czy też zaklinanie rzeczywistości (a może wyjątek od reguły? Wszędzie gości jest mniej, bo chodzą tylko do lokali należących do Sfinksa), to czarnych chmur nad gastronomią nie można ignorować.

Czytaj też:
Drożyzna rujnuje restauracje. W hotelach nieco lepiej, ale też nerwowo

Opracowała:
Źródło: Rzeczpospolita