Zakończyła się tradycyjna prezesa NBP Adama Glapińskiego. Wyjaśnił powody, które zadecydowały o tym, że marcowe posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej zakończyło się decyzją o pozostawieniu stóp procentowych na dotychczasowym poziomie.
Glapiński: inflacja się skończyła
Konferencję Glapiński rozpoczął od pochwały siebie samego: zwrócił uwagę, że gdy dziennikarze przewidywali wzrost inflacji, reprezentowana przez niego instytucja słusznie prognozowała, że ceny zaczną spadać.
– Chciałoby się zacząć jakimś gestem radości, sukcesu długo oczekiwanego, wymęczonego. Mamy to wreszcie! Prawdopodobnie jesteśmy w celu inflacyjnym! – mówił szef NBP.
Zaraz po tym dodał, że nie ma jeszcze oficjalnych danych za luty (w styczniu inflacja wyniosła 3,9 proc. rok do roku, szeroki cel inflacyjny NBP to 1,5-3,5 proc.), niemniej wszystko wskazuje na to, że w lutym inflacja spadła w okolice 3 proc. Duża w tym, jego zdaniem, rola banku centralnego.
– Ile NBP musiał się nasłuchanych krytyk, ile kabaretów skonstruowano na podstawie naszych projekcji. No i co? Na końcu się okazało, że to NBP miał rację, a reszta światka medialnego nie. Gorzka satysfakcja, a przecież wszystkim Polakom chodzi o to samo. Kolokwialnie można powiedzieć, że nie mamy teraz inflacji – mówił.
Dlaczego RPP nie obniżyła stóp procentowych?
Glapiński przyznał, że wszyscy pewnie zastanawiają się, dlaczego w obliczu spadającej inflacji Rada nie obniżyła stóp. Wyjaśnił, że członkowie Rady podejrzeają, że w drugim półroczu ceny znów zaczną rosnąć, co nie będzie wynikiem polityki monetarnej, lecz rezygnacji z zerowego VAT na niektóre produkty żywnościowe. Zerowa stawka obowiązuje od początku 2022 roku i była konsekwentnie przedłużana. Wiadomo jednak, że nie może być utrzymana w nieskończoność, gdyż obciąża to budżet państwa.
– Ta niepewność (dotycząca inflacji – red.) powoduje, że utrzymujemy stopy procentowe na obecnym poziomie – wyjaśnił Glapiński.
Według modelu ekonomicznego przyjętego przez NBP powrót VAT do poziomu 5 proc. będzie oznaczało podwyższenie poziomu inflacji o 0,9 pkt proc. Przyznał, że istieją też inne modele, w związku z czym część banków prognozuje wzrost inflacji (z powodu samej tylko likwidacji zerowej stawki VAT) o 1,2 proc.
Zdaniem Glapińskiego większym niebezpieczeństwem dla inflacji w 2024 roku będzie jednak częściowa i stopniowa likwidacja tarczy obejmującej energię elektryczną, gaz i ciepło systemowe. Rząd nie ogłosił jeszcze harmonogramu odchodzenia od niej, ale minister klimatu obiecała, że zadba o to, by nie było „szokowego” wzrostu cen. Zapowiedziała ponadto, że w dalszym ciągu przewidziana będzie osłona dla gospodarstw wymagających pomocy, a więc tych, które nie będą mogły sobie poradzić z rynkowymi cenami energii, gazu i centralnego ogrzewania. Ostrożnie należy szacować, że w tym roku ich ceny wzrosną o 30 proc. w stosunku do obecnie płaconych rachunków.
Glapiński przyznał, że w braku konkretów analitycy banku centralnego nie są w stanie określić wpływu rezygnacji z tego elementu tzw. tarczy solidarnościowej na inflację.
Skrajne scenariusze według NBP to inflacja pomiędzy 3 a 8 proc. w drugiej połowie roku – jeśli rząd w całości wycofa się z obu rozwiązań albo oba przedłuży bez zmian.
– To tłumaczy, dlaczego utrzymujemy tak wysokie stopy procentowe. Inflacja może wzrosnąć maksymalnie do 8 proc., ale może też wynosić np. 6, 5 albo 4 proc. Musimy być przygotowani żeby znowu zdusić ją celu inflacyjnego. Wybieramy konserwatywny rozsądek i trzymamy się tych stóp, które zapewniają stabilność – kontynuował.
I w swoim stylu dodał, że „inflacja czai się za rogiem”. – Nie odejmujemy lekarstwa pacjentowi, który na chwilę przestał gorączkować, ale jest groźba, że znowu zacznie
Glapiński o wejściu do strefy euro
Przy okazji poprzednich konferencji dowiedzieliśmy się, że prezes Glapiński jest przeciwnikiem wejścia Polski do strefy euro w najbliższych co najmniej ośmiu latach. Przypomniał, że w jego stanowisku nic się nie zmieniło.
– Tym, którzy chcą dyskutować o wprowadzeniu w Polsce euro na siłę, nawet kosztem usunięcia prezesa NBP, radze się zastanowić, bo taka dyskusja za kilka lat będzie miała sens, gdy będziemy na poziomie dzisiejszej Wielkiej Brytanii. Wcześniej to działanie na szkodę Polski, bo oznacza, że nasze tempo wzrostu zostanie zredukowane i zostaniemy na długo krajem peryferyjnym – powiedział.
Prezes NBP o swoich zarobkach
Glapiński postanowił również, jak to określił, obalić kilka mitów dotyczących Narodowego Banku Polskiego. Przekonywał, że nie można powiedzieć, że bank centralny drukuje pieniądze, a co najwyżej robią to, choć nie w sposób dosłowny, banki komercyjne. Odniósł się także do pojawiających się od czasu do czasu zarzutów, że zarabia bardzo wiele. Podkreślił, że jego zarobki są jawne i nie zostaje ani złotówki więcej niż wynika z oficjalnych dokumentów.
- Jak przeliczamy roczne zarobki prezesa, to łączne ze wszystkich tytułów, poza uczelnią, w przeliczeniu na średnie wynagrodzenie w kraju, to mam chyba najniższe w historii wszystkich prezesów. Moje wynagrodzenie wynosi mniej więcej tyle co wynagrodzenie prof. Marka Melki. Największe wynagrodzenie w stosunku do średniego wynagrodzenia miała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nawet Leszek Balcerowicz, który wciąż wypomina mi wynagrodzenia, miał więcej – mówił.
Zapewnił od razu, że on nie ma zamiaru wypominać zarobków swoim poprzednikom, gdyż ich szanuje.
Czytaj też:
Inflacja w Polsce. Utrzymuje się pesymizm gospodarstw domowychCzytaj też:
RPP jest konsekwentna. Inflacja wkrótce wzrośnie, a jaka jest przyszłość stóp?