Szukając oszczędności, rząd postanowił utrzymać wynagrodzenia pracowników budżetówki na obecnym poziomie. Zamrożenie płac znalazło się w projekcie budżetu na przyszło rok. To już drugi rok „zamrażarki” z rzędu. O ile jednak w poprzednim urzędnicy rozumieli trudną sytuację państwa, które musiało wpompować miliardy w opiekę zdrowotną, tarcze antykryzysowe i zasiłki, tak teraz takich okoliczności łagodzących już nie ma.
Związki zawodowe jeden po drugim zaczęły zapowiadać strajki połączone z odejściem od pracy i przyjazdem niezadowolonych do Warszawy.
– To będzie kolejny rok, kiedy pracownicy budżetówki nie będą uczestniczyli we wzroście gospodarczym, zupełnie jakby nie byli członkami tego państwa i nie przyczyniali się do jego rozwoju – powiedział podczas Rady Dialogu Społecznego przewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski. I przypomniał, że "płace w sferze budżetowej i tak są już niższe średnio o 900 zł od średniej płacy w Polsce".
Na podwyżki dla ministrów pieniądze znalazły się w okamgnieniu
Informacja o tym, że PiS bez publicznych dyskusji przyznał podwyżki parlamentarzystom oraz szefom i wiceszefom kilkudziesięciu instytucji publicznych, mogła tylko dodatkowo utwierdzić urzędników w przekonaniu, że czekając, niczego nie ugrają. Jesień może więc upłynąć pod znakiem strajków. Reprezentanci poszczególnych branż weszli już w spory zbiorowe z pracodawcami.
Biorąc pod uwagę, że mamy najwyższą od 10 lat inflację (5 proc. w lipcu), to brak podwyżek jest de facto obniżką wynagrodzenia. 2 lata temu, kiedy budżetówka po raz ostatni dostała dodatkowe pieniądze, w zasadzie wszystko było tańsze. Kiedy więc premier Mateusz Morawiecki uspokaja, że inflacja to nic złego, bo przecież w międzyczasie wzrosły wynagrodzenia, więc w efekcie można kupić dwa razy więcej, urzędników ogarnia w najlepszym razie pusty śmiech. A tak poważnie, to nie widzą powodów do żartów.
Serwis money.pl ustalił, że jesienią możliwy jest nawet powrót tzw. białego miasteczka. W 2007 roku białe miasteczko pielęgniarek bardzo uderzyło w wiarygodność pierwszego rządu Prawa i Sprawiedliwości, który przez ponad miesiąc nie umiał podjąć z pielęgniarkami dialogu. Kilka najbardziej zdesperowanych rozpoczęło nawet strajk głodowy w KPRM, co ówczesny premier Jarosław Kaczyński zbył komentarzem, że „niezjedzenie kolacji to jeszcze nie głodówka”.
W szczytowym momencie miasteczko liczyło 150 namiotów i ok. 3 tys. protestujących. Pielęgniarki osiągnęły bardzo połowiczny sukces: Sejm zgodził się, aby otrzymały 40 proc. kwoty wynikającej ze zwiększenia kontraktu danego szpitala. Tyle tylko, że o podziale środków decydowali dyrektorzy, którzy w większości szpitali pominęli pielęgniarki.
Personel medyczny czuje się oszukany
Czy tym razem będzie inaczej? Aby protest budżetówki mógł przynieść oczekiwane rezultaty, musi być przeprowadzony w sposób spójny: protestujący muszą mówić jednym głosem, a związki zawodowe, które na co dzień starają się pokazać, który to jest bardziej skuteczny i naprawdę reprezentuje pracujących, muszą schować animozje do kieszeni i grać do jednej bramki. Historia pokazuje, że o taką zgodność niestety bardzo trudno.
Pewne konkrety już są. Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy zapowiedział już jednak, że 11 września zostanie przeprowadzony w Warszawie wielki protest pracowników ochrony zdrowia. Wezmą w nim udział lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, diagności laboratoryjni, technicy medyczni oraz pracownicy niemedyczni.
Czytaj też:
Ratownik medyczny pokazał pasek z wypłaty. Senator PiS komentuje
Pół miliona ludzi w budżetówce
W sumie z urzędów, szpitali, szkół czy stacji sanitarno-epidemiologicznych może wyjść ponad pół miliona ludzi. Szacuje się, że w budżetówce zatrudnionych jest nawet 560 tys. pracowników. Frustracja pracowników rodzi się nie tylko z braku podwyżek (w ostatniej dekadzie doczekali się tylko dwóch podwyżek: w 2013 i 2019 roku), ale i rosnącej liczby obowiązków. Jako że do urzędu nikt nie idzie dla atrakcyjnego wynagrodzenia, liczba zatrudnionych nieustannie spada. W miejsce odchodzących rzadko zatrudniani są nowi pracownicy, bo większość urzędów zamroziła przyjęcia. Ci, którzy nie rzucili jeszcze papierami, wykonują więc pracę również za swoich dawnych kolegów. Pieniądze te same, w tle majaczą jedynie obietnice odbioru nadgodzin.
Mniej kompetentnych, wypoczętych i zmotywowanych pracowników to gorsza i wydłużona obsługa w urzędach i różnych instytucjach państwowych. Niezatrudnieni w budżetówce nie mogą więc powiedzieć, że ich ten problem w żaden sposób nie dotyka.
– Kto pójdzie pracować do sanepidu po ciężkich studiach chemicznych, jak w prywatnej firmie dostanie 2-3 razy więcej ? – mówił w rozmowie z „Business Insider Polska” rzecznik prasowy „Solidarności” Marek Lewandowski.
Rolnicy przyjadą ze wsparciem
Do protestujących prawdopodobnie dołączą rolnicy pod wodzą Michała Kołodziejczaka z Agrounii. W zeszłym tygodniu zorganizowali już wielogodzinne blokady dróg, ale nie udało się im osiągnąć celu, którym były wyższe odszkodowania za straty, jakie ponieśli w wyniku ASF.
– Rząd zatracił wszelki kontakt ze społeczeństwem. I nie chodzi już tylko o rolników, których poniża, ale też o ratowników medycznych pracujących w nadgodzinach za marne pensje, pracowników sklepów, którzy muszą brać lewe zwolnienia, by nie pracować w niedzielę, budżetówkę, której zamrożono płace. Ludzie mają dość – mówił Kołodziejczak w rozmowie z money.pl.