W kampanii wyborczej Donald Tusk obiecywał zwiększenie liczby niedziel handlowych. Gdyby Platforma Obywatelska rządziła sama, projekt ustawy luzującej zakaz wprowadzony przez poprzedni rząd pewnie już byłby przedmiotem pracy rządu. Koalicjanci nie są jednak zgodni co do sensu „zagęszczania” niedzielnego handlu. Sprzeciwia się temu Lewica. W RMF FM poseł Trzeciej Drogi Ryszard Petru nazwał – w kontekście handlu – Lewicę jako „problem”.
Petru o „problemie z Lewicą”
– Mamy problem z Lewicą. To w Ministerstwie Rodziny powinien powstać taki projekt i najwyższy czas, żeby to się wydarzyło. Kwestia aborcji jest ważna, ale nie zapominajmy o tym, że gospodarka musi się kręcić – mówił Petru. Najwyższy czas pokazać Polakom, że realizujemy program gospodarczy.
Nie wykluczył złożenia poselskiego projektu ustawy w tej sprawie. – Przyjęliśmy taką zasadę, że projekty zgłasza rząd, a nie posłowie. Jeżeli okaże się, że jest to blokowane przez Lewicę, nie będzie innego wyjścia, trzeba będzie złożyć tego typu projekt – tłumaczył.
I faktycznie: Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej żadnych prac nie prowadzi, co potwierdziła w Polsat News minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Dodała, że nie chodzi o to, by ministerstwa pisały i zgłaszały projekty, które „urodzą się w głowie jednego czy drugiego posła", a przygotowywały rozwiązania o charakterze systemowym. Dodała, że parlamentarzyści mają swoją inicjatywę i mogą składać projekty poselskie.
Dziemianowicz-Bąk oceniła, że Polacy przyzwyczaili się do tego, iż handel w niedziele się nie odbywa w takiej skali jak wcześniej. Zwróciła też uwagę, że w tej branży pracują przede wszystkim kobiety, a praca w niedziele może destabilizować ich życie rodzinne.
Argument o tym, że Polacy wcale nie potrzebują do szczęścia sklepów otwartych w niedziele wydaje się trafny. Zakaz zaczął obowiązywać 2018 roku – to dość czasu, by odzwyczaić się od pomysłów robienia zakupów w dowolnym dniu tygodnia. Swoje zrobiła też pandemia: gdy sklepy stacjonarne były zamknięte, Polacy polubili się ze sklepami internetowymi. Przebudowaliśmy więc swoje potrzeby i to do tego stopnia, że nawet zarządcy galerii handlowych nie są przekonani do pomysłu luzowania handlu. Żaden głośno tego nie powie – w końcu przez kilka lat przekonywali, że zamknięci sklepów w niedziele uderza w ich zyski – ale dziś poważnie martwią się, czy w niedziele przyjdzie na tyle dużo klientów, że otwieranie będzie miało sens ekonomiczny.
Niedziele handlowe: czy ktoś na nie czeka?
Z większości sondaży wynika, że ok. jedna trzecia Polaków opowiada się za utrzymaniem obecnych zasad, ale za to ponad połowa chce liberalizacji ustawy o zakazie handlu w niedzielę. Inaczej wyniki te mogłyby wynikać, gdyby w sondażu zapytano o tę kwestię jedynie pracowników handlu. Ci nie podchodzą z entuzjazmem do możliwych zmian. A właściciele sklepów? Poziom entuzjazmu zależy od tego, w jakim kształcie zostałby przywrócony handel. Donald Tusk w kampanii zapowiadał, że za pracę w niedziele pracownicy otrzymają podwójną stawkę. Biorąc pod uwagę że klientów do obsłużenia może być bardzo niewielu, konieczność płacenia podwójnej stawki sprawia, że dla sieci handlowych to ogromne ryzyko.
Przypomnijmy, że ustawa ws. zakazu handlu w niedzielę zaczęła obowiązywać w marcu 2018 roku. Zakaz ten był wprowadzany stopniowo, od marca do końca 2018 roku zakupy można było zrobić w pierwszą i ostatnią niedzielę miesiąca, w 2019 roku już tylko w ostatnią. Od 2020 roku mamy zaledwie siedem niedziel handlowych w ciągu roku. Przypadają one w ostatnie niedziele: stycznia, kwietnia, czerwca i sierpnia, a także w niedzielę przed Wielkanocą oraz w dwie kolejne niedziele poprzedzające Boże Narodzenie.
Czytaj też:
Tania wódka w Lidlu i Biedronce. UOKiK interweniujeCzytaj też:
Dlaczego sankcje nie rzuciły Rosji na kolana? „Mocna szczęka i solidni sekundanci”