Krótki klip z listopada z wystąpieniem brytyjskiego polityka Godfreya Blooma w Parlamencie Europejskim zrobił w internecie zawrotną karierę wirusową. Ludzie wklejają linki w serwisach społecznościowych, wysyłają je sobie w e-mailach. Bloom staje się słynny jako 'jeden, który miał jaja to powiedzieć' (pisownia oryginalna).
Kontrowersyjny polityk uważający, że UE dryfuje w kierunku biurokratyczno-totalitarnym (niegdyś przysparzał kłopotów m.in. przewodniczącemu Buzkowi, wznosząc pod adresem deputowanego z Niemiec okrzyki 'Ein Folk, Ein Reich, Ein Fuhrer'), z wściekłością zdiagnozował źródła całego obecnego kryzysu w strefie euro w kilku prostych, zdroworozsądkowych słowach - politycy wciąż wydają więcej, niż mają. Gdyby zwykły obywatel postępował tak ze swoim budżetem domowym, wcześniej czy później trafiłby do więzienia. Ale politykom wolno. Gdy bankrutują - wyciągają ręce po jeszcze więcej długu lub drukują pieniądze.
Internautom najwyraźniej spodobało się, że ktoś powiedział to wprost, oficjalnie i publicznie. Tym bardziej że Bloom obarczył odpowiedzialnością wyłącznie polityków.
Mniej komfortowe dla odbiorców byłoby jednak, gdyby polityk poszedł w swoim rozumowaniu dalej. Bo to, że państwa Zachodu wydają o wiele ponad stan, nie jest li tylko przypadkową fanaberią tychże polityków. Obywatele zachodniej Europy po kilku dekadach prosperity uznali, że dobrobyt nie jest już bynajmniej czymś, na co trzeba zapracować. Jest czymś, co im się należy. Co więcej - uznali, że oprócz dobrobytu należy im się także rosnący komfort życia. Należy się jak psu kość.
Politycy demokratyczni mają to do siebie, że rzadko polemizują z takimi żądaniami (nie przypadkiem to Margaret Thatcher zapisała się w historii jako prawdziwy - stosując tę samą nomenklaturę - 'polityk z jajami'). W perspektywie nadchodzących wyborów nie kalkuluje się mówić ludziom, że lepiej już było, że świat trochę się zmienił, że narasta mordercza konkurencja azjatycka i że być może trzeba będzie w Europie więcej pracować za mniej pieniędzy - a nie odwrotnie. Że cała rozrośnięta sfera nazywana potocznie 'socjalem' to luksus, który się kończy - bo przyduszone gospodarki nie dają już rady jej finansować. I że są to procesy, których nie powstrzymają żadne manifestacje mniej lub bardziej Oburzonych na realia.
Politykom bardziej kalkuluje się pożyczyć pieniądze i w ten sposób raz jeszcze sfinansować roszczenia wyborców. A potem jeszcze trochę się zadłużyć. I jeszcze. W Europie właśnie oglądamy początki tego, czym taka droga może się skończyć.
Ale nie traćmy z oczu faktu, że to wszystko dzieje się, niestety, na życzenie demokratycznych społeczeństw. To one wybierają tych polityków, którzy głaszczą po głowach i spełniają zachcianki, a protestują przeciw tym, którzy przypominają, że aby coś dzielić, trzeba najpierw to wypracować. Patrząc z nieco dalszej perspektywy, można więc powiedzieć, że europejska walka z kryzysem - czy wręcz regresem - jeśli ma przynieść rezultaty, powinna zacząć się przy urnach wyborczych. To tam wyborca musi mieć jaja. I to niejeden.
Oto wypowiedź Godfreya Blooma: