To była jedna z najważniejszych wiadomości dotyczących polskiego rynku kapitałowego, jakie podano w ubiegłym tygodniu. Mimo to przeszła prawie zupełnie bez echa pisze Bartłomiej Mayer, dziennikarz „Bloomberg Businessweek Polska”.
Informacja była lakoniczna i brzmiała: 'Pan Marek Karabuła złożył oświadczenie o rezygnacji z dniem 28 marca 2012 r. z pełnienia funkcji członka rady nadzorczej PKN Orlen'. Dlaczego uważam ją za tak istotną? Bynajmniej nie dlatego, że z rady nadzorczej płockiego koncernu odchodzi niekompetentny lub leniwy jej członek. Nie mam żadnych podstaw, aby wysuwać tego typu zarzuty pod adresem Karabuły. Nie znam bowiem kulisów jego funkcjonowania w orlenowskim nadzorze. Wiem natomiast, że jego odejście z rady PKN oznacza koniec głębokiego konfliktu interesów, w jakim się znalazł.
Karabuła siedział bowiem dotychczas na dwóch stołkach: był jednocześnie członkiem nadzoru w Orlenie i wiceprezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Żeby wyjaśnić sprawę do końca, dodam, że oba koncerny bardzo mocno stawiają teraz na poszukiwania gazu z łupków. Karabuła, zajmując się właśnie tą kwestią w zarządzie PGNiG, jako członek nadzoru Orlenu miał jednocześnie wgląd w to, co w tej materii robi konkurencyjna bądź co bądź firma. Czy można mieć wątpliwości co do istnienia w tym przypadku głębokiego konfliktu interesów? Można, a przykładem na to był sam... Karabuła. Obie funkcje łączył przez blisko dwa lata (od czerwca 2010 r.).
Zanim Karabuła trafił do PGNiG, pełnił funkcję prezesa spółki Nafta Polska. Było to w czasie, gdy ta państwowa spółka była głównym akcjonariuszem Grupy Lotos. Także wtedy był członkiem rady nadzorczej Orlenu. Konfliktu interesów, jaki wynikał z jednoczesnego pełnienia tych dwóch funkcji (paliwowe koncerny z Płocka i z Gdańska konkurują ze sobą na bardzo wielu polach), Karabuła również nie dostrzegał. Żeby być sprawiedliwym, dodam, że w nadzorze PKN zasiadali wcześniej także poprzedni szefowie Nafty Polskiej. Oni także nie dostrzegali w tym stanie rzeczy nic niewłaściwego.
Konflikt interesów został zatem zażegnany. Mam nadzieję (choć jest ona bardzo daleka od pewności), że Karabuła nie odszedł z rady nadzorczej Orlenu tylko po to, żeby zrobić w niej miejsce dla... innego członka władz PGNiG.
Karabuła siedział bowiem dotychczas na dwóch stołkach: był jednocześnie członkiem nadzoru w Orlenie i wiceprezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Żeby wyjaśnić sprawę do końca, dodam, że oba koncerny bardzo mocno stawiają teraz na poszukiwania gazu z łupków. Karabuła, zajmując się właśnie tą kwestią w zarządzie PGNiG, jako członek nadzoru Orlenu miał jednocześnie wgląd w to, co w tej materii robi konkurencyjna bądź co bądź firma. Czy można mieć wątpliwości co do istnienia w tym przypadku głębokiego konfliktu interesów? Można, a przykładem na to był sam... Karabuła. Obie funkcje łączył przez blisko dwa lata (od czerwca 2010 r.).
Zanim Karabuła trafił do PGNiG, pełnił funkcję prezesa spółki Nafta Polska. Było to w czasie, gdy ta państwowa spółka była głównym akcjonariuszem Grupy Lotos. Także wtedy był członkiem rady nadzorczej Orlenu. Konfliktu interesów, jaki wynikał z jednoczesnego pełnienia tych dwóch funkcji (paliwowe koncerny z Płocka i z Gdańska konkurują ze sobą na bardzo wielu polach), Karabuła również nie dostrzegał. Żeby być sprawiedliwym, dodam, że w nadzorze PKN zasiadali wcześniej także poprzedni szefowie Nafty Polskiej. Oni także nie dostrzegali w tym stanie rzeczy nic niewłaściwego.
Konflikt interesów został zatem zażegnany. Mam nadzieję (choć jest ona bardzo daleka od pewności), że Karabuła nie odszedł z rady nadzorczej Orlenu tylko po to, żeby zrobić w niej miejsce dla... innego członka władz PGNiG.