Obawiam się, że gdy skończy się EURO 2012 i zabraknie twardego, nieodwołalnego, grożącego kompromitacją deadline’u, publiczne projekty inwestycyjne w Polsce dotknie syndrom kładki z Trasy Łazienkowskiej, która gotowa miesiącami czekała na odbiór wind pisze Krzysztof Adam Kowalczyk, redaktor prowadzący „Bloomberg Businessweek Polska”.
Gdy w środę 18 kwietnia 2007 r. na spotkaniu komitetu wykonawczego UEFA Michel Platini wyjął z wielkiej koperty kartkę z napisem 'Poland and Ukraine', była wielka radość. I niedowierzanie. Radość, bo dwa państwa na dorobku zostawiły w pobitym polu potężnych Włochów i ambitny tandem Węgry?Chorwacja. Niedowierzanie, bo 500 metrów od redakcji, w której wówczas pracowałem, w miejscu tylko siłą tradycji zwanym Stadionem Dziesięciolecia, pośród bud i budek przypominających slumsy kłębił się tłum handlarzy kuszących tekstylną taniochą z Azji. Niedowierzanie, bo po blisko 15 latach budowy autostrad Warszawa była bodaj jedyną stolicą Europy pozbawioną szybkiego drogowego połączenia z resztą kraju.
Szybka sonda wśród biznesmenów i ekonomistów przeprowadzona w ten radosny kwietniowy dzień 2007 r. przyniosła zaskakujący wniosek. Owszem, wielki ruch inwestycyjny pod EURO 2012 dołoży się do polskiego PKB (i dołożył, broniąc nas przed recesją, gdy wybuchł światowy kryzys), ale największą wartością jest ? wskazywali wówczas rozmówcy mojej redakcji ? twardy deadline na budowę infrastruktury. Z wnikliwym nadzorcą w postaci UEFA i potężnym batem kompromitacji w razie opóźnień i odebrania nam organizacji mistrzostw. Bez takiego bata projekty publiczne w Polsce ciągną się jak guma do żucia.
I rzeczywiście, bat zadziałał. Drogowcy tuż przed EURO zameldowali o 'przejezdności' ostatniego, niewykończonego jeszcze odcinka A2, a premier Tusk pojechał do Łodzi na obiad do posła Johna Godsona. Owszem, dużo w tym propagandowej pokazówki, ale prawda jest taka, że w naszym kraju sprawy przyspieszają tylko wtedy, gdy władza weźmie na ambit.
Jeśli nie weźmie, jest tak jak ze słynną kładką dla pieszych nad Trasą Łazienkowską w rządzonej przez tę samą Platformę Warszawie. Gotowa kładka miesiącami czekała na otwarcie, bo opóźniał się 'odbiór' wind. A kierowcy stali w korkach przed tymczasowym przejściem dla pieszych, spalając benzynę za setki tysięcy złotych miesięcznie.
Obawiam się, że gdy skończy się EURO i zabraknie twardego, nieodwołalnego, grożącego kompromitacją deadline’u, publiczne projekty inwestycyjne w Polsce dotknie syndrom kładki z Wawelskiej. PKP straci motywację do budowy nowego Dworca Zachodniego w Warszawie i faceliftingu Dworca Śródmieście, drogowa dyrekcja ? do podciągnięcia autostrady A4 pod ukraińską granicę itp., itd.
Dlatego głośno domagam się kolejnego deadline’u. Nieważne, co nim będzie ? kolejne zawody, wystawa światowa czy lot na Księżyc. Ważne, by władza wpisała w to przedsięwzięcie kolejne projekty infrastrukturalne, włożyła chomąto deadline’u na szyję i rwała jak najszybciej do przodu, poganiana przez prasę i opozycję. Deadline’u ? panie i panowie ? kolejnego deadline’u nam trzeba. Bez niego budowa dróg, kolei, porządkowanie miast ciągnąć się będzie w nieskończoność. Bo Polak potrafi ? odkładać ważne sprawy na potem.
Szybka sonda wśród biznesmenów i ekonomistów przeprowadzona w ten radosny kwietniowy dzień 2007 r. przyniosła zaskakujący wniosek. Owszem, wielki ruch inwestycyjny pod EURO 2012 dołoży się do polskiego PKB (i dołożył, broniąc nas przed recesją, gdy wybuchł światowy kryzys), ale największą wartością jest ? wskazywali wówczas rozmówcy mojej redakcji ? twardy deadline na budowę infrastruktury. Z wnikliwym nadzorcą w postaci UEFA i potężnym batem kompromitacji w razie opóźnień i odebrania nam organizacji mistrzostw. Bez takiego bata projekty publiczne w Polsce ciągną się jak guma do żucia.
I rzeczywiście, bat zadziałał. Drogowcy tuż przed EURO zameldowali o 'przejezdności' ostatniego, niewykończonego jeszcze odcinka A2, a premier Tusk pojechał do Łodzi na obiad do posła Johna Godsona. Owszem, dużo w tym propagandowej pokazówki, ale prawda jest taka, że w naszym kraju sprawy przyspieszają tylko wtedy, gdy władza weźmie na ambit.
Jeśli nie weźmie, jest tak jak ze słynną kładką dla pieszych nad Trasą Łazienkowską w rządzonej przez tę samą Platformę Warszawie. Gotowa kładka miesiącami czekała na otwarcie, bo opóźniał się 'odbiór' wind. A kierowcy stali w korkach przed tymczasowym przejściem dla pieszych, spalając benzynę za setki tysięcy złotych miesięcznie.
Obawiam się, że gdy skończy się EURO i zabraknie twardego, nieodwołalnego, grożącego kompromitacją deadline’u, publiczne projekty inwestycyjne w Polsce dotknie syndrom kładki z Wawelskiej. PKP straci motywację do budowy nowego Dworca Zachodniego w Warszawie i faceliftingu Dworca Śródmieście, drogowa dyrekcja ? do podciągnięcia autostrady A4 pod ukraińską granicę itp., itd.
Dlatego głośno domagam się kolejnego deadline’u. Nieważne, co nim będzie ? kolejne zawody, wystawa światowa czy lot na Księżyc. Ważne, by władza wpisała w to przedsięwzięcie kolejne projekty infrastrukturalne, włożyła chomąto deadline’u na szyję i rwała jak najszybciej do przodu, poganiana przez prasę i opozycję. Deadline’u ? panie i panowie ? kolejnego deadline’u nam trzeba. Bez niego budowa dróg, kolei, porządkowanie miast ciągnąć się będzie w nieskończoność. Bo Polak potrafi ? odkładać ważne sprawy na potem.