Dla Polski zakończony szczyt w Brukseli był podwójnie udany.
Pierwszy powód do radości to zgoda państw unijnych na elastyczny podział obciążeń związanych z emisją CO2 i odsetkiem energii produkowanej ze źródeł odnawialnych. Dla naszego kraju zwiększenie udziału "zielonej" energii do 20 proc. (czyli o 5 razy więcej niż mamy teraz w przeciągu zaledwie 13 lat) byłoby niemożliwe. To samo dotyczy zresztą 20 proc. redukcji CO2 w atmosferze. Szefowie 27 państw zgodzili się na to, by 20-procentowy udział dotyczył Unii jako całości a nie każdego państwa z osobna. Dla nas oznacza to tylko tyle, że nasze limity zostaną ustalone na drodze osobnych negocjacji. Gdyby nie ten kompromis, Polska nie mogłaby się zgodzić na zaproponowane przez Niemców porozumienie. Nie tylko zresztą Polska. Mam nadzieję, że Bruksela zdaje sobie sprawę z tego, że nam znacznie trudniej korzystać z energii odnawialnej niż krajom słonecznego południa Europy czy krajom wietrznej północy.
Drugi powód do satysfakcji, to – dzięki naciskom Francji – zapis mówiący o tym, że energia nuklearna jest także dobrym sposobem na ograniczanie emisji CO2. Polska rozpoczyna swój własny program energetyki nuklearnej. Najpierw współuczestnicząc w budowie elektrowni na Litwie, a kilka lat później gdzieś na północy Polski. Teraz nikt nie będzie mógł zarzucić – a jeszcze niedawno takie argumenty przecież padały – że rozbudowa reaktorów atomowych to działanie nieekologiczne.
Drugi powód do satysfakcji, to – dzięki naciskom Francji – zapis mówiący o tym, że energia nuklearna jest także dobrym sposobem na ograniczanie emisji CO2. Polska rozpoczyna swój własny program energetyki nuklearnej. Najpierw współuczestnicząc w budowie elektrowni na Litwie, a kilka lat później gdzieś na północy Polski. Teraz nikt nie będzie mógł zarzucić – a jeszcze niedawno takie argumenty przecież padały – że rozbudowa reaktorów atomowych to działanie nieekologiczne.