Zgoda rządu na prywatyzję polskich stoczni

Zgoda rządu na prywatyzję polskich stoczni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz zapewnił, że rząd jest zgodny, co do konieczności prywatyzacji polskich stoczni i nikt "nie zaciągnął ręcznego hamulca prywatyzacji".

Poncyljusz, który uczestniczył w debacie nt. skutków upadłości polskiego przemysłu stoczniowego na przykładzie Stoczni Gdynia, usłyszał od ekspertów, że nie ma już czasu na odwlekanie decyzji. Zdaniem dr Tomasza Teluka z gliwickiego Instytutu Globalizacji, upadek samej tylko stoczni Gdynia kosztowałby polską gospodarkę co najmniej 10 mld zł.

To równowartość dwudziestokrotności budżetu miasta Gdynia na 2007 r. i jedna dziesiąta budżetu Polski na 2006 r. - powiedział Teluk.

Kłopoty ma nie tylko stocznia gdyńska; najnowocześniejszy tego typu zakład w Polsce, która specjalizuje się w budowie samochodowców, kontenerowców i gazowców LPG. Upadłość grozi również stoczni szczecińskiej i gdańskiej.

Jak powiedział Teluk, polskie stocznie stały się ofiarami transformacji. Do tego wciąż nie ma jasności czy Komisja Europejska zatwierdzi blisko 2 mld zł pomocy publicznej, jaką stocznie dostały z budżetu po wejściu Polski do UE. Jednak zgoda KE jest obwarowana zgodą na ograniczenie przez Polskę mocy produkcyjnych.

Dotychczasowe polskie plany dotyczące stoczni, KE uznaje za niewystarczające. Zażądała przede wszystkim większego niż proponowane przez Polskę ograniczenia mocy produkcyjnych. Polski rząd proponuje, by cięcia sięgnęły średnio 30 proc. potencjału zakładów, szacowanego na 900 tys. CGT (pojemność produkowanych statków liczona w tzw. skompensowanych tonach brutto).

KE chce, by redukcję obliczyć na podstawie rzeczywistej produkcji z 2006 roku, która wyniosła ok. 500 tys. CGT i by cięcia były większe. KE podaje, jako przykład Niemcy, które zmniejszyły produkcję o 40 proc. W odniesieniu do Polski odmawia podania konkretnych liczb, tłumacząc, że redukcja musi być "odpowiednio znacząca" i iść dalej, niż proponuje polski rząd.

Do tego Komisja oczekuje pilnej prywatyzacji stoczni, dzięki której znajdą się środki na nowe inwestycje, mające zapewnić modernizację, a w rezultacie - trwałą rentowność zakładów. "Czcze obietnice prywatyzacji nie wystarczą. Konieczny jest rzeczywisty postęp" - powiedziała kilka dni temu komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, krytykując opóźnianie sprzedaży stoczni prywatnym inwestorom.

"Nikt w rządzie nie zaciągnął ręcznego hamulca dla prywatyzacji" -  zapewnił w poniedziałek Poncyljusz.

Wiceminister przyznał, że w rządzie stanowisko to nieco "ewaluowało". Obecnie, jednak "od premiera Jarosława Kaczyńskiego, do skromnego 'wyrobnika' Pawła Poncyljusza, jest zgoda co do tego, że trzeba prywatyzować stocznie. Jest taka wola premiera, jest wola ministra skarbu" - zapewnił.

Poncyljusz przyznał, że "rynek nie do końca dowierza, iż intencją rządu jest sprywatyzowanie stoczni. Dlatego - jak podkreślił - rząd musi dać jasny sygnał poważnym inwestorom.

Jego zdaniem, choć do prywatyzacji polskich stoczni nie stoi dziś kolejka inwestorów i gonią unijne terminy, stoczniom uda się pomóc.

"Przygotowujemy przez doradcę prywatyzacyjnego memorandum (ma być ono gotowe w połowie maja), które pozwoli nam określić jaki majątek zamierzamy sprzedać. Chodzi o to, by potem żaden minister nie odpowiadał, że nie dostrzegł jakiś aktywów" - tłumaczył.

Prof. Dariusz Wędzki z krakowskiej Akademii Ekonomicznej replikował: na terenach stoczni nie ma pól naftowych, ani nie trafi się tam złoty samorodek, a każdy kolejny miesiąc zwłoki może doprowadzić do tego, że nie będzie już o czym rozmawiać. Wędzki powiedział, że jeżeli stoczniom nie uda się znaleźć pieniędzy do jesieni - kiedy to kończy się w nich sezon produkcyjny - to następnej zimy mogą nie przeżyć.

ab, pap