Dla laika Krab wygląda jak trochę większy czołg. Ma lufę, wieżę, gąsienice. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo Kraby walczą zupełnie inaczej, niż czołgi.
Armaty samobieżne, bo do takich sprzętów należy zaliczyć polskiego Kraba, nie prowadzą walki na bliski dystans. Ich zadaniem jest wspieranie ogniem innych jednostek, czy niszczenie konkretnych celów na długie dystanse, tak samo, jak robi to klasyczna artyleria.
Skąd się wzięły Kraby
Idea wprowadzenia do polskiej armii zestawów samobieżnych armatohaubic sięga lat 90. Ustalono wtedy, że polskie wojsko potrzebuje samobieżnych dział kalibru 155 mm, kompatybilnych ze standardami NATO.
Próbowano różnych rzeczy. W jednym z pierwszych projektów zakładano montaż słowackiego systemu wieżowego Zuzana A40 z armatohaubicą kal. 155 mm na polskim podwoziu wywodzącym się z rodziny Kalina.
W 1998 roku rozpoczęły się testy brytyjskich wież i armaty. 26 lutego 1999 roku podpisano umowę na ich licencyjną produkcję w Hucie Stalowa Wola.
Jako podwozie początkowo wybrano projekt polskich zakładów OBRUM. Pierwszy kompletny prototyp Kraba zaprezentowano w 2001 roku. Jednak dopiero w 2006 roku resort obrony potwierdził, że zamierza zakupić nowe armatohaubice. Ostateczną umowę na dostarczenie 8 jednostek ogniowych podpisano w 2008 roku.
Koreańskie podwozie
Program Krab napotkał jednak na pewne problemy. Po pierwsze — lufy. Brytyjski producent zaprzestał ich produkowania, więc trzeba było je zastąpić. Początkowo MON wybrał lufy francuskiego koncernu Nexer. Później zmienił je na niemiecki Reinmetal. Ostatecznie po modernizacji działu luf Huty Stalowa Wola, części te produkowane są w Polsce.
Drugi problem wczesnych Krabów to podwozie. Okazało się, że polska konstrukcja jest wadliwa. W kadłubie wykryto mikropęknięcia, podczas wojskowych testów pierwszych egzemplarzy stwierdzono, że wyciekają z nich płyny, a układ chłodzenia jest niewydolny.
Wtedy MON zdecydował się na zastosowanie południowokoreańskich kadłubów K9 Thunder firmy Samsung Techwin. Koreańskie kadłuby były początkowo dostosowywane do polskich standardów w Hucie Stalowa Wola. Obecnie są tam produkowane.
52 tony stali
W konfiguracji bojowej, czyli załadowane i obsadzone przez załogę, armatohaubice Krab ważą ponad 52 tony. Na drodze rozpędzają się do 60 km/h. Strzelają pociskami kalibru 155 mm i mają zasięg do 30 kilometrów i mają zasięg 30 kilometrów, w przypadku amunicji konwencjonalnej i nawet 40 kilometrów, gdy używają pocisku wyposażonego w gazogenerator.
Załogę stanowi 5 osób. Dowódca, kierowca, celowniczy i dwóch ładowniczych — jeden zajmuje się ładowaniem pocisków, a drugi ładunków miotających. Takich ładunków może być od 1 do 6, w zależności od tego, na jaką odległość Krab będzie strzelać.
Strzelanie z ukrycia
Jednak najważniejszą cechą polskiej broni jest jej mobilność. Klasyczną armatę czy haubicę rozstawia się kilka minut. W realiach współczesnego pola walki, patrolowanego przez drony z łatwością namierzające jednostki stacjonarnej artylerii, jest to bardzo nieefektywne. Takie działa bardzo często padają ofiarą ostrzału kontrbateryjnego.
Taką sytuację mogliśmy zaobserwować podczas wojny w Ukrainie i walk w rejonie Siewierodoniecka, gdzie holowane działa wojsk ukraińskich były często niszczone przez rosyjską artylerię rakietową.
Na współczesnym polu walki, artyleria powinna być w ciągłym ruchu. I tu widać wszystkie zalety Kraba. Polska armatohaubica jest w stanie przygotować się do strzału w zaledwie 30 sekund. Oddaje do 2 strzałów na minutę lub 6 strzałów przy intensywnym prowadzeniu ognia przez maksymalnie 3 minuty. Potem ucieka, zanim namierzą ją systemy wroga.
Kraby w Ukrainie
Pod koniec maja Polska przekazała Ukrainie 18 armatohaubic Krab. Działą bardzo szybko sprawdziły się w walce, pomagając ustabilizować sytuację w Siewierodoniecku, czyli tam, gdzie wcześniej ukraińska artyleria ponosiła duże straty.
– Mogę powiedzieć, że haubice kalibru 155, które wcześniej dostaliśmy od naszych polskich przyjaciół, bardzo poprawiły sytuację. To właśnie ta broń pozwoliła na ustabilizowanie sytuacji i Rosjanie od razu to odczuli – powiedział w połowie czerwca Doradca ministra spraw wewnętrznych Ukrainy Rościsław Smirnow
Z przekazanych Ukraińcom do tej pory Krabów zniszczony został tylko jeden. I to wcale nie w wyniku rosyjskiego ostrzału — podczas przemieszczania się pojazd wjechał na minę. Według ukraińskich źródeł załoga nie odniosła obrażeń, ale wycofując się, wysadziła w powietrze uszkodzoną maszynę, żeby nie skorzystali z niej Rosjanie.
System kierowania ogniem
Powód, dla którego Ukraińcy chwalą sobie polskie Kraby, to nie tylko sama broń. Wraz z armatohaubicami do naszych sąsiadów trafił także zintegrowany system kierowania ognia TOPAZ, zintegrowany z dronami FlyEye i Warmate. System ułatwia obserwację pola walki, identyfikację celów i prowadzenie ostrzału.
Jak mówił w rozmowie z CNN jeden z ukraińskich żołnierzy, system jest intuicyjny i przyjazny dla użytkownika. One są dużo lepsze od tego, co mieliśmy wcześniej. Sprzęt jest mobilny, szybko zabiera nas z niebezpieczeństwa po ostrzale — powiedział dowódca baterii Krabów
Rekordowy kontrakt polskiej zbrojeniówki
Kraby na froncie sprawdziły się tak dobrze, że już w czerwcu Ukraina podpisała kontrakt na zakup 50 armatohaubic. Kontrakt będzie wart około 3 mld złotych i jest największym kontraktem eksportowym w historii polskiej zbrojeniówki.
– Właśnie podpisujemy jeden z największych, jeśli nie największy eksportowy kontrakt zbrojeniowy w ostatnim trzydziestoleciu. Sprzedaż broni dla Ukraińców na Ukrainę. Broni wypróbowanej, broni, która jest bardzo mocno testowana i sprawdzana, i będzie bronią, która nie tylko przejdzie chrzest bojowy, ale po prostu już dzisiaj wiemy, że będzie bardzo ważną bronią na polu walki, najprawdopodobniej na wschodzie Ukrainy – mówił premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając zawarcie kontraktu.
Ukraina jest, póki co, pierwszym krajem, który kupił od Polski armatohaubicę Krab. Do tej pory Huta Stalowa Wola wyprodukowała dla polskiej armii 80 sztuk, z czego 18 przekazano Ukrainie. Obowiązujący kontrakt zakłada dostawę kolejnych 120 maszyn.
Nauka to polska specjalność
Rok Ignacego Łukasiewicza
Przeczytaj inne artykuły poświęcone polskiej nauce
Czytaj też:
Koreańskie czołgi powstaną… w Polsce. Szef PGZ zdradził szczegóły