Żeby było śmieszniej, znajomi „farmerzy" odprowadzają co miesiąc do KRUS-u niespełna 70 zł, podczas gdy „biznesmen" do ZUS-u prawie 800 zł. I na dodatek co miesiąc musi użerać się z fiskusem.
Nie jestem specjalistą w dziedzinie rolnictwa i wszystko, co mnie z nim łączy, to uprawa dwóch podsuszonych paprotek w doniczkach. Nie twierdzę też, że każdy rolnik ma w stodole audi i nowoczesny ciągnik. Jednak patrząc z punktu widzenia gospodarki wolnorynkowej, która zakłada jako taką równość i sprawiedliwość na rynku pracy i usług, to zarówno rolnicy, (a de facto agrobiznesmeni) jak i przedsiębiorcy powinni mieć identyczne szanse w prowadzeniu swoich interesów. Państwo zobowiązane jest traktować ich na równi, pobierać od nich podatki na przynajmniej podobnych zasadach.
Jaka jest zatem różnica pomiędzy hodowcą ziemniaków, a właścicielem skupu butelek? W czym „farmer" jest lepszy od piekarza, że rząd każe płacić temu drugiemu na emeryturę tego pierwszego? Dlaczego mam płacić za marchewkę i ziemniaki podwójnie – raz na osiedlowym warzywniaku, a drugi raz ukrycie i podstępem w podatkach? Tylko w tym roku dopłacimy do rolników 16 mld zł, czyli z kieszeni każdego pracującego Polaka ubędzie z tego tytułu 1,3 tys. zł. Wystarczyłoby na zakup tony ziemniaków…