Na liście 500 największych przedsiębiorstw świata opublikowanej przez magazyn „Fortune” figuruje coraz mniej firm amerykańskich (140, w 2007 było 153), a coraz więcej chińskich. I jest to zjawisko prawie naturalne. Prawie, bo firm amerykańskich powinno być na liście jeszcze mniej. Wtedy – paradoksalnie – USA miałyby większe szanse w pojedynku z Krajem Środka.
Firma, stająca się olbrzymią korporacją, nabiera quasi-państwowego charakteru. Oznacza to, że maleje jej efektywność, a rozrasta się aparat administracyjny. Jeśli na jej czele nie stanie rozsądna osoba, umiejąca tym zjawiskom przeciwdziałać, firma prędzej czy później zbankrutuje. Jeśli zaś zbankrutuje, na jej miejsce pojawią się inne firmy, a ona sama zostanie ‘rozkupiona’ przez konkurentów. Jest to przez nikogo niezaplanowany mechanizm samoregulacji rynku. Dzięki niemu rynek nadal się rozwija i zachowuje konkurencyjność. Mechanizm ten nie działa jednak prawidłowo, jeśli do akcji wkraczają politycy. W USA wymyślili oni, że pewne firmy są zbyt duże, by mogły zbankrutować (‘too big to fail’), bo (tutaj wstawić retorykę zabezpieczania miejsc pracy, bezpieczeństwa systemu finansowego, itp. itd.). Trzeba je więc dofinansować i nie pozwolić im upaść. Nie bacząc oczywiście na to, że ich bankructwo jest winą złego zarządzania, a wspomaganie ich rządowymi pieniędzmi to kara dla tych – być może mniejszych – firm, które zarządzane były dobrze. Można powiedzieć, że stosowanie w praktyce kategorii ‘too big to fail’ to państwowo zaaranżowana nieuczciwa konkurencja. W systemie, w którym konkurencja jest nieuczciwa, a korporacyjne giganty nie muszą bać się bankructwa, maleje jakość dostarczanych konsumentom produktów. Bo przecież, jakby co, państwo i tak pomoże. Takie myślenie trudno rozbudzić w przeciętnym Amerykaninie (według sondaży ponad połowa obywateli USA ma dosyć interwencjonizmu Obamy), ale łatwiej w przedsiębiorcach. Skoro państwo rozdaje im pieniądze za darmo…
Tę nową antyprzedsiębiorczą mentalność przedsiębiorców wykorzystują Chińczycy. U nich de facto kryzysu nie ma, PKB wzrośnie im w 2009 roku o ponad 6 proc., a firmy wciąż stać na nieasekuracyjną i ekspansywną politykę. Świadczy o tym np. masowe wykupywanie przez Chińczyków zachodnich marek i firm samochodowych (mają już Hummera, fabryki MG Rover, a nawet Poloneza!). Chińczycy wspinają się po plecach Amerykanów na sam szczyt kapitalistycznej drabiny. Być może za 20-30 lat to oni będą mieć najwięcej reprezentantów na liście „Fortune" i kiedy u nich pojawi się jakaś recesja, historia kryzysowych działań USA pozwoli im zachować pozycję najważniejszego gracza na światowych rynkach. Jeśli tylko wyciągną z niej lekcję, będą wiedzieć, że żadna firma nie jest ‘too big to fail’, a lista 500 nie jest wyznacznikiem światowej dominacji gospodarczej.
Tę nową antyprzedsiębiorczą mentalność przedsiębiorców wykorzystują Chińczycy. U nich de facto kryzysu nie ma, PKB wzrośnie im w 2009 roku o ponad 6 proc., a firmy wciąż stać na nieasekuracyjną i ekspansywną politykę. Świadczy o tym np. masowe wykupywanie przez Chińczyków zachodnich marek i firm samochodowych (mają już Hummera, fabryki MG Rover, a nawet Poloneza!). Chińczycy wspinają się po plecach Amerykanów na sam szczyt kapitalistycznej drabiny. Być może za 20-30 lat to oni będą mieć najwięcej reprezentantów na liście „Fortune" i kiedy u nich pojawi się jakaś recesja, historia kryzysowych działań USA pozwoli im zachować pozycję najważniejszego gracza na światowych rynkach. Jeśli tylko wyciągną z niej lekcję, będą wiedzieć, że żadna firma nie jest ‘too big to fail’, a lista 500 nie jest wyznacznikiem światowej dominacji gospodarczej.