Choroba z Newcastle znów atakuje. Lubelskie pod specjalnym nadzorem

Choroba z Newcastle znów atakuje. Lubelskie pod specjalnym nadzorem

Dodano: 
Kury
Kury Źródło: Shutterstock / malshkoff
Kolejne ognisko rzekomego pomoru drobiu w Lubelskiem wymusiło nowe ograniczenia w transporcie ptaków, jaj i mięsa drobiowego w regionie.

W powiecie parczewskim potwierdzono następne ognisko rzekomego pomoru drobiu, co zmusiło władze do wprowadzenia nowych obostrzeń. Chorobę wykryto w miejscowości Lubiczyn, w gospodarstwie utrzymującym drób wyłącznie na własne potrzeby. Wynik badań z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach nie pozostawił wątpliwości – to kolejne źródło zakażenia w województwie lubelskim.

Strefa zagrożona

W reakcji na sytuację wojewoda lubelski Krzysztof Komorski podpisał rozporządzenie mające na celu zwalczanie rzekomego pomoru drobiu. Na wyznaczonych terenach wprowadzono ograniczenia dotyczące przemieszczania ptaków, jaj oraz mięsa drobiowego. Restrykcje obejmują obszar zapowietrzony w promieniu 3 kilometrów od ogniska choroby, a także strefę zagrożoną wyznaczoną w odległości 7 kilometrów. W praktyce dotyczy to części powiatu parczewskiego oraz włodawskiego.

Jak informuje Lubelski Wojewódzki Lekarz Weterynarii Agnieszka Smyl, to już dziewiąte ognisko rzekomego pomoru drobiu w tym roku w regionie. Zakażenia pojawiają się zarówno w dużych fermach towarowych, jak i w niewielkich, niekomercyjnych hodowlach prowadzonych na użytek własny. Każde nowe ognisko oznacza konieczność szybkich działań administracyjnych i weterynaryjnych.

Rzekomy pomór drobiu, znany również jako choroba Newcastle, należy do najniebezpieczniejszych chorób wirusowych u ptaków. Choć wirus nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla ludzi, może powodować podrażnienia dróg oddechowych lub łagodne zapalenie spojówek. W przypadku drobiu sytuacja jest znacznie poważniejsza – choroba rozprzestrzenia się szybko i ma dramatyczne skutki dla stad, dlatego kluczowe znaczenie mają szczepienia profilaktyczne oraz rygorystyczne przestrzeganie zasad bioasekuracji.

W skali kraju w tym roku zarejestrowano już 142 ogniska choroby Newcastle. Spośród nich 68 dotyczy komercyjnych gospodarstw, a 74 – mniejszych hodowli utrzymujących drób na własne potrzeby. To wyraźny wzrost względem poprzedniego roku, gdy w fermach towarowych odnotowano 21 ognisk. Działania eliminacyjne objęły łącznie około 6,7 mln sztuk drobiu, co pokazuje skalę zagrożenia dla branży.

Pojawienie się ogniska choroby zawsze wiąże się z koniecznością uśmiercenia całego stada na fermie. Jak podkreślają służby weterynaryjne, rzekomego pomoru drobiu nie da się leczyć. – Wirus jest bardzo groźny dla ptaków. Hodowcy zgłaszają podejrzenia choroby, gdy zauważają spadek aktywności, apatię, brak apetytu i picia oraz rosnącą śmiertelność – tłumaczyła zimą w rozmowie z WP Finanse lek. wet. Katarzyna Szczubiał z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie. Po zgłoszeniu powiatowy lekarz weterynarii pobiera próbki do badań laboratoryjnych, a w razie potwierdzenia wirusa konieczna jest likwidacja wszystkich ptaków w ognisku zakażenia.

Dodatkowe środki profilaktyczne

Ze względu na skalę zagrożenia w województwie lubelskim już wcześniej wprowadzano dodatkowe środki profilaktyczne. Przykładowo w styczniu wojewoda zdecydował o obowiązkowych szczepieniach kurczaków i indyków. Co istotne, w przypadku rzekomego pomoru drobiu działania podejmowane są z urzędu – to państwowe służby weterynaryjne odpowiadają za nadzór, diagnozę i eliminację ognisk.

Eksperci zwracają uwagę, że każda zwłoka w zgłoszeniu podejrzenia choroby zwiększa ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa na kolejne gospodarstwa. Dlatego hodowcy – zarówno prowadzący duże fermy, jak i niewielkie przydomowe kurniki – powinni uważnie obserwować stada i reagować na niepokojące objawy. Wzrost liczby zgłoszeń w ostatnim czasie pokazuje, że zagrożenie pozostaje realne, a profilaktyka i szybkie działania są jedyną skuteczną metodą ochrony drobiu.

Czytaj też:
Wysłała gęś pocztą. Prokuratura domaga się kary
Czytaj też:
Ptasia grypa tuż za polską granicą. Eksperci biją na alarm