Najbogatsi bez studiów. Nie skończyli uniwersytetów, a dorobili się fortun

Najbogatsi bez studiów. Nie skończyli uniwersytetów, a dorobili się fortun

Zygmunt Solorz
Zygmunt Solorz Źródło: Materiały prasowe
Nie trzeba mieć matury i kończyć studiów na renomowanej uczelni, żeby zostać miliarderem. Przekonują o tym biografie kilku najbogatszych Polaków.

Jeszcze kilkanaście lat temu w Polsce bardzo modne były szybkie i intensywne studia biznesowe na Harvardzie. Za 8-tygodniowy kurs Advanced Management Program trzeba było zapłacić minimum 75 tys. dolarów. Na takie studia skusił się choćby i Leszek Czarnecki, kiedyś stały bohater naszej Listy 100 najbogatszych Polaków. Ale potęga jego finansowego imperium spod znaku Getinu legła w gruzach i mimo tego, że Czarnecki Harvard w przyspieszonym trybie skończył, to wśród setki najbogatszych już go nie ma.

Po co właściwie takie studia kończyć? Oczywiście, że liczy się przede wszystkim walor edukacyjny. Harvard pozostaje przecież jedną z najlepszych uczelni na świecie. Ale jest też walor prestiżowy. Lepiej w towarzystwie brzmi, że skończyło się Harvard niż tak jak Leszek Czarnecki – inżynierię sanitarną.

Jednak na Liście 100 najbogatszych Polaków wciąż jest sporo nazwisk miliarderów, którzy dorobili się fortuny ze średnim wykształceniem.

Czytaj też:
Nowy biznes najbardziej tajemniczego milionera w Polsce. Setki milionów przychodów

Od sprowadzania wartburgów do własnej telewizji

Najbogatszym przykładem jest Zygmunt Solorz. Ukończył zawodówkę, a potem technikum przy Zakładach Mechanizacji Budownictwa „Zremb”. Nauki nie lubił, książek nie czytał, ale szkoła dała mu szansę na płatne praktyki. W 1977 r. z dwoma kolegami wyjechał do Bułgarii, tyle że w drodze zmienili plany: postanowili wyjechać na Zachód. Solorz najpierw dotarł do Austrii, potem do RFN. Podróżował fiatem 125p, który kupił za pieniądze zarobione na drobnym handlu między PRL a NRD. Zaczął prowadzić firmę żony, Solorz Import-Export. Od 1988 r. zbijał majątek na sprowadzaniu do Polski używanych samochodów, m.in. wartburgów i dacii. Pieniądze dały podwaliny do pierwszego dużego biznesu, czyli telewizji Polsat.

Na zeszłorocznej Liście 100 najbogatszych z majątkiem wycenianym na 6,6 mld zł zajął 8. miejsce.

Gdyby nie rower, zostałby górnikiem

Kolejny przykład. Dariusz Miłek z CCC. Pochodzi z Lubina i skończyłby zapewne na przodku w KGHM gdyby nie talent i moc w nogach. Miłek był kolarzem, a pedałował nie gorzej niż Halupczok czy Zamana. Po ukończeniu technikum górniczego Miłek przez pięć lat zarabiał na życie uprawiając kolarstwo. W 1989 r. postanowił się zająć handlem, wchodząc coraz mocniej w obuwniczy biznes. Dzisiaj z 3,3 mld zł ma 17. miejsce na Liście 100.

Bar, browar i towar

Roman Karkosik z Boryszewa. W 1970 roku ukończył klasę mechaniczną Technikum Cukrowniczego w Toruniu. Jest technikiem mechanikiem o specjalności budowa maszyn i urządzeń przemysłu cukrowniczego. Od końca lat 70. miał prowadzić w Czernikowie bar, później fabrykę napojów. W 1989 rozpoczął produkcję przewodów i kabli. Potem już na dobre zajął się przemysłem ciężkim. Dzisiaj 1,7 mld zł majątku i 46. miejsce na liście.

Józef Wojciechowski z JW Construction. Skończył w Gdańsku technikum spożywcze. Już w szkole zaczął zarabiać niesocjalistycznymi metodami. Rozładowywał w browarze wagony z piwem. Odkupywał niewielką część deficytowego ładunku i sprzedawał kolegom z internatu. To była pierwsza praca. Dzisiaj jest właścicielem JW Construction, jednego z największych deweloperów w kraju.

Czytaj też:
Ufundował największą flagę Polski. Jest jednym z najbardziej tajemniczych miliarderów

Luksus bez szkoły

Podobnych przykładów można by mnożyć. Ale jeszcze więcej takich przypadków występuje w Europie.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.