Marcin Haber, Wprost: Czy zgodzi się Pani z tezą, że obecnie jesteśmy w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej we współczesnej historii? Czy pandemia, a zaraz po niej wojna, nie sprawiły, że ilość czynników nieprzewidywalnych powoduje, że trudno w takim otoczeniu inwestować, czy prowadzić biznes?
Beata Daszyńska-Muzyczka, prezes Banku Gospodarstwa Krajowego: Ostatnio niemal każdą rozmowę rozpoczynam od najczarniejszych scenariuszy. Tymczasem patrząc na to, w jakim punkcie jesteśmy jako Polska i jako cały region, to chyba nigdy w historii nie mieliśmy tak dużych szans jak te, które mamy dziś.
Trzeba popatrzeć, jak zmieniają się gospodarki globalnie i co spowodowała pandemia COVID-19. Wiele światowych firm zauważyło, że bazowanie wyłącznie na długich łańcuchach dostaw i skupienie się na maksymalizacji zysku, to droga bardzo krótkowzroczna. Jeśli chce się budować gospodarki, które będą funkcjonować przez lata i pokolenia, to trzeba myśleć o dywersyfikacji. Ta dywersyfikacja to chociażby nearshoring i możliwość skorzystania z innych rynków, a nie tylko chińskiego, czy indyjskiego. Chodzi o szukanie takich mechanizmów, które zapewnią ciągłość funkcjonowania biznesu, nawet jeśli będzie on nieco mniej marżowy.
To jaka jest w tych realiach rola BGK. Mówi Pani, że nie jest tak źle, ale macie bardzo dużo pracy?
Rola banków rozwoju wzrasta obecnie na całym świecie. Oferują one mechanizmy, które mają wspierać rozwój społeczno-gospodarczy. Celowo używam tych słów w takiej konfiguracji, gdyż rozwój gospodarczy bez społecznego nie ma sensu. Na końcu to społeczeństwo ma na tym skorzystać. Wtedy możemy mówić o zaawansowanej i odpowiedzialnej gospodarce.
W sytuacji rosnącej roli banków rozwoju system bankowy, który z nimi współpracuje, tworzy najlepsze mechanizmy do rozwoju przedsiębiorczości. Punkt, w którym jesteśmy jako BGK i nasza rola, zaczęły być widoczne w momencie rozpoczęcia kryzysu. Zajęliśmy się stworzeniem mechanizmów, które pomogą przedsiębiorcom przetrwać. Z jednej strony była tarcza finansowa PFR, a z drugiej tarcza pomocowa. W jej ramach w BGK mieliśmy aż dwanaście różnych instrumentów. Część z nich była możliwa dzięki wykorzystaniu środków europejskich, a część były to zupełnie nowe mechanizmy, czyli np. zwiększenie wykorzystania gwarancji de minimis, nowy instrument w postaci gwarancji płynnościowych, jedyne wtedy w Europie – i tak chyba zostało do dzisiaj – rozwiązania dla firm faktoringowych i leasingowych. To wszystko spowodowało, że gospodarka mogła spokojniej przez ten okres kryzysu przejść.
Tuż po pandemii rozpoczęła się jednak wojna…
Wojna jest kolejnym, dużo trudniejszym wyzwaniem. Z perspektywy analityków finansowych patrzących na nas z Londynu, Nowego Jorku, czy Tokio, na jej samym początku my byliśmy w samym środku tej wojny.
Z ich punktu widzenia inwestowanie w Polsce jest niemożliwe?
Było niemożliwe. Pierwsza niepewność faktycznie spowodowała wstrzymanie napływu środków. Do tego doszły wysokie stopy procentowe, wzrastające koszty naszych obligacji i wiele innych czynników.
Natomiast inwestycje bezpośrednie w czterech pierwszych miesiącach wojny, czyli od marca do czerwca zmniejszyły się o 120 miliardów dolarów w krajach rozwijających się, do których można zaliczać Europę Środkowo-Wschodnią, a także Indie i Chiny. Najwięcej inwestycji, bo aż 80 mld dolarów, odpłynęło z Chin, a nie z krajów nadbałtyckich bezpośrednio sąsiadujących z Rosją, czy z Polski graniczącej z Ukrainą i Białorusią.
Polska ma dodatni bilans inwestycji bezpośrednich. Oznacza to, że więcej u nas zainwestowano, niż odpłynęło inwestycji. To pokazuje, jak cały globalny świat się przebudowuje. Deglobalizacja może mieć bardzo pozytywny wpływ na naszą gospodarkę, jako największe państwo regionu. Podobnie może być z innymi krajami Trójmorza.
Z natury jestem optymistką. W każdej sytuacji szukam szans. To, że zawsze są jakieś zagrożenia, jest naturalne. To wszystko traktuję jako lekcję i na tym się uczę, aby przyjmować nowe rozwiązania.
Dokładnie tak było w momencie wybuchu pandemii. Mogliśmy powiedzieć, że nic się nie da zrobić, bo nie mamy na taką sytuację gotowych rozwiązań.
Ale to były dwie bardzo trudne lekcje. Jedna nie zdążyła się na dobre zakończyć i nagle przyszła druga.
W takiej sytuacji proces nauki musi być szybszy. Wierzę, że gdybyśmy nie przeszli przez kryzys covidowy, to wojna byłaby dla nas dużo większym szokiem. Pierwsze dni wojny to było właściwie zastanawianie się, czy będziemy mieć łączność, czy będziemy celem ataków cyfrowych, czy będzie funkcjonował cały system i jak daleko może się posunąć wojna, czy Warszawa nie będzie kolejnym celem. Gdyby nie pandemia, tych niepewności byłoby dużo więcej.
Czy rozwiązania, które przygotowaliście na potrzeby pomocy przedsiębiorcom w pandemii, okazały się przydatne także w pierwszych dniach wojny?
Rozwiązania, które były stworzone podczas covidu, w bardzo wielu przypadkach można było zastosować też po wybuchu wojny. Dotyczy to zwłaszcza firm, które eksportowały towary na rynki Ukrainy, Rosji, czy Białorusi.
Konieczna była zmiana kierunków, a co za tym idzie ekspansja na nowe rynki. Tutaj trzeba zaznaczyć ogromną rolę Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu oraz Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Te instytucje pomagały przedsiębiorcom znaleźć nowe kierunki. Przećwiczyliśmy to w czasie covidu, co pozwoliło zastosować podobne mechanizmy na początku wojny.
Jako Grupa PFR organizowaliśmy spotkania zrzeszonych instytucji, na których zastanawialiśmy się nad optymalizacją rozwiązań dla różnych przedsiębiorców. Ważne było zidentyfikowanie, które rynki będą najlepsze do przekierowania ich produkcji i usług.
Ale w tych pierwszych dniach wojny potrzebna była pomoc nie tylko dla polskich przedsiębiorców.
Przez polsko-ukraińską granicę przeszło od początku wojny ponad 7 milionów osób. Przesiedlenia, włącznie z tymi ze wschodu na zachód Ukrainy, to łącznie 14 milionów ludzi. My w banku od pierwszych dni uczestniczyliśmy we wsparciu jako wolontariusze. Na 2000 pracowników, około 200 brało udział w wolontariacie. Pomagaliśmy w warszawskim punkcie recepcyjnym na hali Torwar, ale także angażując się w pozyskiwanie żywności i zakwaterowanie. To ogromna praca, a każdy, kto sobie wyobrażał, że to on mógłby zostać tylko z reklamówką w ręku i musiałby liczyć na dobroć ludzi, których spotka na drodze, od razu chciał pomagać.
Polska solidarność i niesamowita pomoc jest cały czas podziwiana na świecie. Jeszcze niedawno powtarzano pytania, jak to możliwe, że nie mieliśmy obozów dla uchodźców. Jak to możliwe, że przyjmowaliśmy uchodźców do własnych domów i mieszkań.
Jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie nawet, czy nie byłam tym zdziwiona, biorąc pod uwagę trudną historią między Polską a Ukrainą. Powiedziałam mu, że tego nie zrozumie, dopóki się nie dowie, co to jest polskość i polska gościnność. Polacy, jeśli jest problem i trzeba pomóc, to otwierają serca i się nie zastanawiają. Liczy się akcja.
I to będzie już niedługo kolejna część historii Polski i Ukrainy…
Tak, niesamowita jej część. Ten niemal już rok wojny wpłynął na rozwój społeczeństwa, na większą wrażliwość i dostrzeżenie problemów. Pozwolił zrozumieć, jak pomagać tym ludziom, ale także firmom na Ukrainie.
Pierwsza rzecz, jaką zrobiliśmy, było założenie rachunku dla Narodowego Banku Ukrainy. To wydarzyło się w pierwszych dniach po rozpoczęciu wojny. Wiedzieliśmy, że oni muszą jakoś prowadzić swoją działalność. Był to rachunek, na którym bezpiecznie mogą być przechowywane pieniądze, ale też trafiały tam datki od różnych darczyńców. Ten rachunek ciągle istnieje, wpłaty wpływają.
Jako bank, którego celem nie jest maksymalizowanie zysków, a wspieranie rozwoju społeczno-gospodarczego, zdecydowaliśmy o przekazaniu dla Narodowego Banku Ukrainy 30 milionów złotych darowizny. To miała być zachęta dla innych. Trudno jest wycenić straty, jakie poniosła Ukraina, a straty życia ludzi wycenić się nie da. Stwierdziliśmy, że to kwota, która pomoże im w pierwszych momentach.
Zorganizowaliśmy też koncert, który chcieliśmy pierwotnie zrobić 8 marca, na dzień kobiet, bo 96 proc. osób, które uciekały, to były kobiety i dzieci. Zrezygnowaliśmy jednak z tego terminu, bo to było niecałe dwa tygodnie od rozpoczęcia wojny. Przenieśliśmy to wydarzenie na prawosławne święta Wielkanocne.
W pierwszych dniach wojny zajmowaliśmy się dostarczaniem na granicę towarów, które były tam niezbędne dla matek z dziećmi, które czekały na granicy. Zorganizowaliśmy dostawę termosów, aby dzięki ciepłej wodzie te matki mogły nakarmić swoje dzieci.
A z takich „twardych” działań?
Aktualne zaangażowanie BGK w Ukrainie wynosi ponad 500 milionów złotych. To środki głównie dla ukraińskich nabywców polskich produktów i usług przekazane z rządowego programu Finansowego Wspierania Eksportu.
Wśród zrealizowanych przez polskie firmy projektów można wymienić dostawę silosów zbożowych w centralnej i zachodniej Ukrainie. Projekt był wart ponad 54 miliony euro i z pewnością był ważny w kontekście dystrybucji zboża zaraz po zablokowaniu portów na Morzu Czarnym.
Firmy ukraińskie, zarejestrowane i działające w Polsce, mogą korzystać z bezpłatnych gwarancji spłaty kredytu. To przede wszystkim prosty mechanizm gwarancji de minimis, który pomaga przedsiębiorcom prowadzić dalej działalność. Na dziś jest ponad 40 miliardów złotych kredytów udzielonych przez banki kredytujące z wykorzystaniem gwarancji BGK licząc od marca ubiegłego roku.
To kwota wyłącznie dla firm ukraińskich?
Tak, jest to kwota finansowania dla wszystkich przedsiębiorców, w tym również dla firm, które przeniosły swoją działalność z Ukrainy. Warto pokazać porównanie. Uruchomiony w 2013 roku program gwarancji de minimis, w samym 2017 roku zabezpieczył kredyty w łącznej wysokości 18 miliardów złotych. Czyli porównując rok 2017 do 2022 otrzymujemy 2,5-krotny przyrost.
Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że 10 lat temu to był nowy instrument, którego banki się dopiero uczyły, natomiast to porównanie robi wrażenie. Pamiętajmy, że to będzie miało ogromne przełożenie na polską gospodarkę. Te biznesy rozwijają się głównie u nas.
Szacowali Państwo, jak wiele z tych firm pozostanie na polskim rynku już na stałe?
Ja bym tego nie szacowała, bo kompletnie nie wiadomo jak i kiedy zakończy się wojna. To nie znaczy, że w międzyczasie nie powinniśmy siadać do rozmów z Ukraińcami. Takich spotkań jest wiele. To przedstawiciele biznesu i ministerstw. Dyskutujemy o tym, jak być przygotowanym na koniec wojny. Wtedy nastąpi moment, gdy będziemy mogli wejść z pomocą, aby odbudowywać Ukrainę.
Spotkań na ten temat było już bardzo dużo. Najgłośniejsza była konferencja w Lugano, gdzie na mapie pokazano, który kraj weźmie udział w odbudowie którego regionu Ukrainy.
Polsce przypadł najtrudniejszy. To ogromne wyzwanie, ale też i wielka szansa dla polskich firm.
Mieliśmy na ten temat bardzo ciekawą dyskusję na Forum Ekonomicznym w Davos. Donbas, który nam przypadł w udziale, to bardzo ciekawy region pod względem potencjału, ale też najtrudniejszy, bo nikt go nie będzie chciał oddać. Walki tam mogą się toczyć na długo po oficjalnym zakończeniu wojny.
Potencjał tego regionu polega na tym że, co jest niespotykane w Europie, występuje w nim 90 różnych minerałów, w tym pierwiastki ziem rzadkich. Jest tam ponad osiem tysięcy kopalni.
Rozmawiałem niedawno z prezesami dwóch największych firm budowlanych, które są zainteresowane uczestnictwem w odbudowie Ukrainy. Obaj powiedzieli jasno: Nie ma szans, że zainwestujemy tam swoje pieniądze. To zbyt ryzykowne.
W wielu rozmowach słyszę zdziwienie, że tak dużo jako Polska pomogliśmy, a nadal nas w Ukrainie nie ma, gdy są tam już Niemcy, Francuzi, Włosi i jeszcze wiele państw. Prawdopodobnie oni już tam jeżdżą, aby zrobić rozpoznanie.
Rozmawiając zupełnie odpowiedzialnie, trzeba pamiętać, że na to wszystko trzeba będzie wyłożyć finansowanie. Obecnie ocenia się, że straty tylko w infrastrukturze mogą wynosić już ponad 100 miliardów dolarów. Mówimy wyłącznie o drogach, logistyce, sieciach elektrycznych.
Bank Światowy szacuje, że na odbudowę Ukrainy potrzeba już ponad 350 miliardów dolarów. A należy pamiętać, że wojna trwa i każdego dnia te zniszczenia są większe. W Davos premier Denys Szmyhal ocenił, że po zakończeniu wojny ta kwota może sięgnąć nawet biliona dolarów. Sądzę, że to mogą być prawidłowe wyliczenia.
Rozmawiając z Bankiem Światowym, Europejskim Bankiem Odbudowy i Rozwoju, czy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym wiem, że instytucje finansowe mają pełną świadomość tego, że prywatni przedsiębiorcy nie poświęcą swoich pieniędzy, jeśli nie będą mieli gwarancji rządowych i ze strony międzynarodowych instytucji finansowych. Ryzyko jest zbyt duże.
Te gwarancje na dziś ciężko jest jednak skonstruować. Nie wiadomo, jakiej powinny być wysokości, jakie instrumenty i kiedy uruchomione. Nad tymi mechanizmami będziemy jeszcze pracować. Uczestniczymy w wielu rozmowach, jak można by skonstruować takie systemy i co byłoby potrzebne.
A co hucznymi zapowiedziami nowego Planu Marshalla?
A kto będzie donatorem? Nie ma czegoś takiego, jak powtórka Planu Marshalla. Mechanizmy, które zostały wtedy wykorzystane, to użycie nadwyżki środków zgromadzonych przez amerykański sektor zbrojeniowy. One trafiły do Europy w formie dotacji. Oczywiście te pieniądze finalnie zapracowały także na biznes amerykański, ale trzeba pamiętać, że były to środki bezzwrotne.
Dzisiaj nie widzę źródła, z którego można by przeznaczyć tak ogromne środki w formie dotacji dla Ukrainy.
Była Pani w Davos, jaki nastrój panuje tam w kwestii wojny w rozmowach kuluarowych?
Z jednej strony jest duże zainteresowanie i wiele rozmów na ten temat. To, co niestety bierze górę, to duża chęć powrotu do „business as usual”. Miałam takie poczucie, że wiele osób myśli, że już starczy covidu i wojny i czas wracać do tego, co było przedtem.
To jest rozczarowujące, gdyż już nic nie będzie taki, jak było. Covid wszystko przebudował, jesteśmy świadkiem deglobalizacji. Wiele globalnych mechanizmów gospodarczych szuka nowych rozwiązań. Widać to chociażby po kryzysie energetycznym. Ciepła zima pozwoliła nam przez niego dość łagodnie przejść, ale nie wiadomo, co by było w przeciwnym wypadku.
My nadal musimy pomagać Ukrainie. To państwo walczy o to, jak będzie wyglądał kształt świata. Ja zadawałam takie prowokacyjne pytanie w Davos. Jakie są analizy sytuacji, gdy zwycięży Rosja? Chyba takich analiz nie ma, a jak są, to tajne. Drugie pytanie – co będzie na gospodarczej mapie świata oznaczała Rosja po zwycięstwie Ukrainy? Ona nie zniknie. Trudno jest ignorować największe terytorialnie państwo świata z ludnością przekraczającą 140 milionów. Scenariusze na tę sytuację muszą być przygotowane. Rosja może przecież udawać, że nastał pokój, odbudować siły i ponownie zaatakować. Jest ogromna niepewność.
Musimy pomagać Ukrainie, chociażby przez mechanizmy pozwalające na dalsze prowadzenie biznesu. Oni muszą utrzymywać swoją gospodarkę. Na dziś to działa całkiem sprawnie.
Kilka dni temu podpisali Państwo trójstronne porozumienie z ukraińskim KredoBankiem i Komisją Europejską. Jaki był jego cel?
Współpraca na tej linii to stworzenie takiego rozwiązania gwarancyjnego, które pozwala KredoBankowi udzielać finansowania dla firm w najbardziej zagrożonych regionach. Mechanizm, który został wymyślony w BGK i do którego przekonaliśmy Komisję Europejską, pozwolił uruchomić pierwszą pulę 10 milionów euro. To pieniądze na zabezpieczenie niespłaconych kredytów udzielonych przez KredoBank. Razem budujemy nie tylko możliwości finansowe, ale także nadzieję, że ktoś jeszcze wierzy, że w tych trudnych regionach można prowadzić normalną działalność – piec chleb, produkować żywność.
Czytaj też:
Ursula von der Leyen dotarła do Kijowa. W piątek ważny szczytCzytaj też:
Odbudowa Ukrainy. Zełenski: Nie dostaliśmy jeszcze ani centa