„Samolot dnia zagłady” w Polsce. Maszyna zabezpiecza USA przed najgorszym

„Samolot dnia zagłady” w Polsce. Maszyna zabezpiecza USA przed najgorszym

Boeing E4-B Nightwatch
Boeing E4-B Nightwatch Źródło:Shutterstock / Andrew Harker
Dziś rozpoczyna się wizyta prezydenta USA Joe Bidena w Warszawie. Choć przywódca przyleciał do Europy na pokładzie Air Force One, to za Bidenem podąża dużo mroczniejsza maszyna – „samolot dnia zagłady”. Co potrafi zaawansowany Boeing?

W cieniu jednego z najbardziej rozpoznawalnego samolotów świata – przewożącego prezydenta USA Joe Bidena Air Force One – żyje druga maszyna, która zawsze podróżuje w ślad za amerykańskim przywódcą. Doomsday plane, czyli „samolot dnia zagłady” nazwą zdradza praktycznie całą swoją misję.

„Samolot dnia zagłady” w Polsce na wizytę Joe Bidena

„Samolot dnia zagłady” zwany też zwana „latającym Pentagonem” jest przejawem amerykańskiej zaradności i przygotowania na dosłownie każdą okazję. Ma on bowiem służyć amerykańskim prezydentom w obliczu najgorszego – wybuchu wojny nuklearnej.

USA utrzymują całą flotę wysoce zmodyfikowanych Boeingów 747-200, które przyjęły kryptonim E4-B Nightwatch. W sumie powstały cztery maszyny tego typu, a jedna z nich zawsze jest w pobliżu prezydenta – niezależnie od tego, gdzie obecnie się on znajduje.

Sama koncepcja tego typu samolotów powstała jeszcze w latach 70. E4-B zostały wprowadzone do służby nieco później, już za prezydentury Ronalda Reagana. W czasie ogromnych tarć na linii USA – ZSRR ewentualność wojny atomowej wydawała się całkiem realna.

Misją doomsday planes jest zapewnienie ciągłości dowództwa nawet wtedy, gdy w największe miasta USA uderzą bomby nuklearne. Oto jak zostały przystosowane do tego zadania.

„Samolot dnia zagłady” – maszyna gotowa na wojnę atomową

„Latający Pentagon” waży przeszło 362 000 kilogramów i ma aż trzy pokłady. Mimo swojej wagi jest dość szybki, z maksymalną prędkością rzędu 969 km/h. Co ciekawe – jedna godzina lotu tej maszyny to koszt rzędu 160 000 dolarów, a pełna załoga liczy aż 112 osób.

Głównym zadaniem E4-B Nightwatch jest zachowanie ciągłości komunikacji – zarówno cywilnej, jak i wojskowej. Służą one za Advanced Airborne Command Post (AACP), czyli zaawansowane podniebne centra dowodzenia.

Na górze kadłuba samolotu, w charakterystycznym „garbie”, mieści się cały szereg urządzeń do komunikacji na wysokich częstotliwościach. W tym samym miejscu znajduje się również system komunikacji satelitarnej Milstar.

W locie doomsday plane dodatkowo ciągnie za sobą antenę radiową dla niskich częstotliwości, która może być rozwinięta do długości nawet 8 kilometrów. Wisienką na torcie jest łącze internetowe oraz telefoniczne.

Sam Nightwatch jest także w pewien sposób zabezpieczony przed wybuchem nuklearnym. Szczegóły są oczywiście ściśle tajne, ale elektronika na pokładzie ma być odporna na ogromne temperatury oraz zabezpieczona przed impulsami elektromagnetycznymi (EMP).

Kokpit jest wyposażony w pełen komplet analogowych mierników na wypadek awarii. Na pokładzie istnieje też system przewodowych telefonów, które umożliwiają komunikację nawet po pulsie wywołanym atomową eksplozją.

Dla dodatkowej ochrony „samolot dnia zagłady” nie ma odkrytych okien pasażerskich. W razie potrzeby może utrzymywać się w powietrzu przez bardzo długi czas (jeden z testów sugeruje nawet 35 godzin, inne ponad 12 godzin) oraz być tankowany bez potrzeby lądowania.

Czytaj też:
Joe Biden z wizytą w Polsce. Legendarny Air Force One wylądował w Rzeszowie
Czytaj też:
„Bestia” prezydenta USA Joe Bidena ponownie na ulicach Warszawy. To nie jest Cadillac!

Opracował:
Źródło: Interesting Engineering