Deathloop, czyli powtórka z rozrywki. Recenzja [Gra 30+]

Deathloop, czyli powtórka z rozrywki. Recenzja [Gra 30+]

Deathloop sprawia wrażenie powiewu świeżości, za którym jednak podąża zapach wczorajszego obiadu
Deathloop sprawia wrażenie powiewu świeżości, za którym jednak podąża zapach wczorajszego obiadu Źródło:Materiały prasowe
Miało być tak pięknie, nowocześnie, przełomowo i świeżo. Pomimo pozytywnych opinii „Deathloop” nie wnosi niestety wiele nowego do gatunku strzelanek, poza scenariuszem „Dnia Świstaka”.

„Czy przeżywanie tego samego dnia w nieskończoność może być ciekawe?” – Pomyślałem, odpalając służbową pocztę i zamykając powiadomienia kalendarza o nadchodzących spotkaniach. „Czy powtarzanie tych samych czynności, które skutkują tym samym rezultatem, może dawać satysfakcję”? – Zastanawiałem się, otwierając edytor tekstu patrzący na mnie niezapisaną stroną. „Czy gra, w której powtarzam w kółko ten sam dzień, będzie dobrą rozrywką?” – Pomyślałem, odpalając „Deathloop” w nadziej, że przynajmniej odpowiedź na to ostatnie pytanie będzie pozytywna.

Niestety. Nie jest.

Deathloop. Dzień Świstaka w formie gry wideo

Historii o bohaterze, który powtarza ten sam dzień, było już kilka, głównie w świecie filmu. To przede wszystkim kultowy „Dzień świstaka” z Billem Murrayem oraz trochę bardziej aktualny, futurystyczny „Na skraju jutra” z Tomem Cruisem i Emilly Blunt.

Założenie scenariusza jest takie samo zarówno w obu filmach jak i grze „Deathloop”. Główny bohater, na skutek nieznanego mu zrządzenia losu, powtarza bez końca ten sam dzień. Dlaczego tak się dzieje nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, co bohater musi zrobić, aby wyrwać się z tej pętli. We wszystkich trzech tytułach musi on wykonać określoną kombinację czynności. W „Dniu świstaka” Bill Murray musiał „uczynić dobro” w każdej napotkanej sytuacji. W „Na skraju jutra” Tom Cruise musiał pokonać obcych, którzy zaatakowali Ziemię. W „Deathloop” gracz musi zabić Wizjonerów, którzy utrzymują pętlę czasu na tajemniczej wyspie.

W filmach ten schemat był ciekawy, bo najpierw oglądamy, jak bohater próbuje zrozumieć, co się dzieje, potem serwowany jest nam montaż, który pokazuje, jak bohater poprzez próby i błędy uczy się wykorzystać niezwykłą sytuację, a na końcu, uzbrojony w tak zdobyte doświadczenie, triumfuje.

Deathloop. Męcz się graczu sam

Gdy jednak zamiast krótkiego i ciekawego montażu gracz sami musi przechodzić przez próby i błędy, to jest to, jak można się domyślić, powtarzalne i po prostu nudne. W grach satysfakcję daje raczej pokonanie, a nie pokonywanie przeciwników. Zwłaszcza że ci w „Deathloop” są dość nieporadni i dopiero w większej grupie stanowią zagrożenie.

Skąd w ogóle pomysł na to, aby wrzucić gracza w mały, zamknięty świat i kazać mu rozgrywać te same poziomy w kółko? Wydaje mi się, że wiem, i jeśli ma rację, to wiem też, czemu ten pomysł nie mógł się udać.

Twórca „Deathloop”, studio Arkane znane jest przede wszystkim z bardzo dobrej serii gier „Dishonored”. W tej serii gracz wciela się w zabójcę o nadprzyrodzonych umiejętnościach, który na różne sposoby może eliminować wrogów (dokładnie tak samo jest w „Deathloop”, a umiejętności zdobywa się po eliminacji Wizjonerów). W odróżnieniu od najnowszej gry rozgrywka w „Dishonored” jest linearna, gracz przechodzi z jednej planszy do następnej, zostawiając je za sobą.

Deathloop. Bądźmy wszyscy jak StealthGamerBR

Jest jednak grupka graczy, którzy lubią powtarzać plansze prawie w nieskończoność, doprowadzając do perfekcji kombinację zabić przeciwników. Jednym z takich graczy jest StealthGamerBR, którego popisy na publikowane przez niego na YouTubie są imponujące.

Proces powstania „Deathloopa” wyglądał według mnie tak: deweloperzy Arcane zobaczyli wyczyny StelthGamera, stwierdzili, że byłoby świetnie, gdyby wszyscy gracze grali w ten sposób, stworzyli więc system, który wymusi na nich ciągłe powtarzanie tych samych plansz i poziomów, dzięki czemu nauczą się je perfekcyjnie pokonywać. I każdy stanie się StealthGamerem.

Deathloop. Wszyscy się mylą

I to faktycznie twórcom wyszło, tylko czy oznacza to, że gra jest dobra? Według przeważającej części środowiska dziennikarzy growych — tak. Czytając recenzje i opinie, maluje się obraz gry nie tylko dobrej, ale wyjątkowej, „must play” i wręcz nowatorskiej. Według mnie — nie. Gra jest przeciętna jeśli chodzi o mechanikę, wszystko to już widzieliśmy w „Dishonored” i innych grach. Fabuła jest interesująca tylko na początku, zanim gracz nie zorientuje się, że tak naprawdę biega w kółko, wykonując te same czynności.

Nawet kwestia o dużym potencjale, jak rozwiązywanie łamigłówek i planowanie perfekcyjnej sekwencji zabójstw, aby pozbyć się wszystkich Wizjonerów w czasie jednej pętli, została sprowadzona do poziomu: WCIŚNIJ „E”, ABY ROZWIĄZAĆ ZAGADKĘ. W temacie planowania, gracz nie ma nic do powiedzenia, gra robi to za niego i nie daje mu innej możliwości. Takie prowadzenie za rękę jest niestety standardem w grach AAA.

Na pochwałę zasługuje sama chęć zrobienia czegoś nowego i innego, bo w ostatnich latach obserwujemy głównie gry, które są kopiami kopii, i różnią się od siebie co najwyżej szatą graficzną. Ciekawa jest też scenografia i muzyka, ze świetnym, tytułowym utworem „Deathloop Deja vu”, który, choć został żywcem ściągnięty z filmów o Bondzie, to idealnie oddaje całą istotę gry (powtórkę z rozrywki). Początkowo interesujące wydają się też pojawiające się w powietrzu tajemnicze napisy, ale gdy okazuje się, że nie wnoszą zbyt wiele do rozgrywki, to przestaje się je zauważać.

„Deathloop” może się podobać. Wracanie do znajomych miejsc i wykonywanie tych samych czynności z większą łatwością może być satysfakcjonujące. Jeśli jednak ktoś szuka nowatorskiej gry o niebanalnej fabule i mechanice, to „Deathloop” jedynie sprawia wrażenie takiej produkcji.

Czytaj też:
Cyberpunk 2077. Miał być przełom, a jak jest w rzeczywistości? Ocena trzech graczy

Źródło: Wprost