Gra o miłości silniejszej niż śmierć. Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden

Gra o miłości silniejszej niż śmierć. Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden

Kadr z gry Banishers: Gosts of New Eden
Kadr z gry Banishers: Gosts of New Eden Źródło:Don't Nod / Focus Entertainment
W Banishers: Ghosts of New Eden można grać od 13 lutego, czyli już dzień przed świętem zakochanych. Jeżeli na walentynki planowaliście wyjście do kina, to wspólna sesja przy tym tytule może okazać się lepszym pomysłem.

Kiedy singiel namawia do zostania w walentynki w domu i do tego poleca grać w grę, sceptycyzm wydaje się uzasadniony. Nic jednak nie poradzę na to, że nie mam dziewczyny że Banishers zrobili na mnie tak duże wrażenie. Renoma DON'T NOD w teorii powinna była przygotować mnie na dobrą opowieść. Nie przygotowała za to na kawał angażującej gry, od której trudno się oderwać.

Banishers: Ghosts of New Eden. To nie tylko piękna opowieść o miłości

Zacznijmy od tego, że nie przepadam za produkcjami, które pod przykrywką wspaniałej fabuły serwują nam szczątkowy gameplay. Nie zapomnę tytułów, przy których zachwycano się scenariuszem i podkreślano z zapałem – w tę grę po prostu musisz zagrać. Wstrząśnie, doprowadzi do wzruszeń, zostanie z tobą na zawsze. Faktycznie, zostały ze mną – najczęściej jako wspomnienie zmarnowanego czasu i biegania po ekranie od dialogu do dialogu.

Nie mówię nawet o visual novels, bo tu od początku wiadomo, o co chodzi. Mówię o tytułach, które udają gry, a nimi nie są. Chyba że komuś wystarcza naciskanie strzałki w lewo, w prawo i okazyjne wykonanie skoku, jak w Night in the Woods. Ja bez zagadek czy elementów zręcznościowych już po prostu się nudzę. Dla fabuły poczytałbym książkę, obejrzał serial. Od gier oczekuję czegoś więcej.

Banishers: Ghosts of New Eden na szczęście dają ten zastrzyk adrenaliny i endorfin. Systemu walki nie powstydziłyby się gry z serii Assassin's Creed czy God of War. Rozwój postaci bije na głowę ten z Wiedźmina, a ilość rzeczy do odkrycia i skarbów do znalezienia zadowoli największego zbieracza. Przy tym, co istotne, można tę część zabawy ograniczyć sobie do minimum, obniżając poziom trudności i podążając od zadania do zadania. Nie muszą to być Soulsy, nie jest to typowy open world. Jeśli ktoś nie jest zapalonym graczem, może tu wszystko uprościć, ułożyć pod siebie.

W Banishers gram od dwóch tygodni. Nadal mi mało

Walka i element odkrywania świata są tutaj jednak na tyle angażujące, że aż trudno sobie odmówić starć z kolejnymi przeciwnikami. Tych nie ma też aż tak dużo, twórcy dobrze wyważyli akcenty i nie zasypują nas hordami wrogów. Czasem rzucą dwóch, czasem pięciu, ale wielkie bitwy toczymy tu tylko w kluczowych momentach, lub jeśli sami tego chcemy i poszukamy starć w „gniazdach” potworów.

Zwiedzać okolice New Eden warto także dlatego, że graficy przygotowali dla nas przepiękne scenerie. Bagna i lasy Ameryki Północnej to idealne tło dla opowieści o klątwach, zagubionych duszach i walki o przetrwanie w surowym otoczeniu. Za skałami i wodospadami poukrywane są skrzynie z elementami ekwipunku, a w podziemnych grotach i rozpadających się chatach znaleźć możemy fragmenty listów i pamiętników zbłąkanych wędrowców.

Do Nowego Świata docierają przeróżne postaci, których przygody wcale nie są mniej ciekawe niż historia głównych bohaterów. Dostajemy je za to w skondensowanej formie, te opowieści nie są rozwlekłe, a zgrabnie ujęte w formę śledztwa. Sami musimy dowiedzieć się, co dokładnie zaszło pomiędzy mieszkańcami kolejnych osad. A później, jako przedstawiciele tytułowego zawodu, musimy zadecydować o ich losie.

Miłość nie wszystko wybaczy. Banishers to opowieść o konsekwencjach

Zacząłem od miłości i w końcu mogę do niej wrócić. To ona jest tu tematem przewodnim, mimo że gra bogactwem mechanik próbuje nas od tej myśli co chwilę odciągnąć. Relacja głównych bohaterów – z zawodu pogromców duchów – jest motorem napędowym Banishers i to dzięki niej nasze decyzje mają taką wagę, pozwalając na faktyczne przeżywanie finału.

Zwłaszcza, że sterujemy poczynaniami pary, która potrafi być autentyczna. Nasi zakochani mogą pochwalić się już pewnym stażem, tworzą związek mimo problemów, także pewnych niedomówień. Mają różne poglądy na życie i różne spojrzenia na śmierć. Za sprawą dobrego scenariusza kłócą się i żartują w bardzo naturalny sposób, a ostatecznie muszą współpracować, pamiętać o tym, co ich łączy. To nie płytka komedia romantyczna, tylko nieźle napisany dramat.

Banishers: Ghosts of New Eden to historia miłości silniejszej niż śmierć, o czym przekonujemy się bardzo szybko. Dla niektórych będzie opowieścią o nienawiści, która wcale nie ustaje wraz z ostatnim oddechem. Może stanowić też przypomnienie o konsekwencji naszych wyborów i przestrogę przed paraliżującymi wyrzutami sumienia. Nie wszyscy znajdą odkupienie. Wobec niektórych trzeba będzie zastosować siłę. To w rękach gracza pozostaje dopisanie zakończeń do poszczególnych wątków.

Ciężko jest porzucić świat tej gry, tak jak ciężko niektórym duszom odejść z niego z własnej woli. Te kilkadziesiąt godzin upłynęło wręcz za szybko, co jest jednym z większych komplementów w czasach gier sztucznie wydłużanych, których ostatecznie nikt nie przechodzi, bo nudzą się w połowie. Banishers: Ghosts of New Eden nie potrafią nudzić. Doszło tu do znakomitego połączenia fabuły z grywalnością. DON'T NOD przygotowało tytuł, który już w lutym warto wpisywać do podsumowań na koniec roku. Wygląda na to, że w kilku kategoriach może nie mieć sobie równych.

Ocena: 8,5/10

Czytaj też:
W ubiegłym roku zagrałem w 110 różnych gier. Oto najgorsza z nich
Czytaj też:
Disco Elysium to najlepsza książka, jaką przeczytałem w 2021 roku. Nie zmyślam

Źródło: WPROST.pl