Elektrownia jądrowa w białoruskim Ostrowcu ruszyła z produkcją prądu (na razie z jednego reaktora) 3 listopada. Inwestycja była przez wiele lat oprotestowywana przez Litwę na arenie międzynarodowej (od Ostrowca do granicy z Litwą jest 30 km) i Wilno dalej alarmuje, że nie ma pewności, czy Białorusini dotrzymali wszelakich norm bezpieczeństwa.
Litwa przygląda się elektrowni w Ostrowcu po incydencie
W minionym tygodniu pojawiły się informacje, że na terenie elektrowni jądrowej w Ostrowcu doszło do awarii, przez którą wstrzymano produkcję energii. Miały wówczas wybuchnąć transformatory napięcia w jednym z agregatów. Jak odnotowuje Biełsat, w oficjalnym komunikacie białoruskiego Ministerstwa Energetyki padło stwierdzenie, że zaszła potrzeba „wymiany części oprzyrządowania”, ale nie doprecyzowano jakiego, ani co się stało na terenie siłowni.
To tylko wzbudziło dodatkowe wątpliwości Wilna, a Litwa wystąpiła do białoruskiego MSZ o wyjaśnienie tego incydentu.
UE zainterweniuje ws. Ostrowca?
Poza tymi zastrzeżeniami Litwy jest jeszcze jeden, ściśle polityczny wątek. Za budowę siłowni w Ostrowcu w dużej mierze odpowiadają Rosjanie (Atomstrojeksport), zresztą Kreml pożyczył Białorusi na budowę elektrowni 10 mld dolarów.
Oznacza to, że Białoruś na razie, jeśli zarabia na prądzie z Ostrowca, to tymi pieniędzmi pokrywa dług wobec Rosjan. Dlatego Litwa w dniu rozruchu elektrowni jądrowej odłączyła się od białoruskiej sieci, by nie wspomagać w ten sposób rosyjskich interesów.