Recenzja Dead Space Remake. Gra legenda powraca po 15 latach

Recenzja Dead Space Remake. Gra legenda powraca po 15 latach

Walka – siecz i rąb

Bronie i rozwój postaci – znajomy arsenał

Kluczowym elementem Dead Space'a jest też oczywiście walka. Jeśli graliście w grę z 2008 roku, to remake'u przypomina wsiadanie na rower po paru latach przerwy. Wręcz automatycznie przełączamy się ze standardowego sadzenia headshotów na „strategiczne rozczłonkowywanie” wrogów. Gra była nawet reklamowana dokładnie tym hasłem 15 lat temu. Nie pytajcie, czemu to pamiętam.

W istocie, strzały w głowę czy środek ciała to dla nekromorfów łaskotki. Trzeba im odcinać kończyny – obrzydliwe macki, wykrzywione nogi, czy przekształcone w zabójcze ostrza ręce. Właśnie w tym celu Izaak zbiera pokaźny arsenał broni, z których większość przeznaczona jest do cięcia i rozrywania tkanki.

Nasza pierwsza broń to Plasma Cutter, który jest obowiązkowym elementem serii i jest niemal tak rozpoznawalny, jak charakterystyczny kombinezon głównego bohatera. Jest esencją i fundamentem całej mechaniki walki, umożliwiając nam szybkie i zręczne odcinanie różnych kawałków naszych wrogów. Walka tą bronią to poezja, także w remake'u.

Dead Space Remake

Tu pojawia się jednak problem, który miał też oryginał. Cutter, który dostajemy na samym początku, jest może aż za dobry. Kolejne bronie nie dawały mi już tyle pary i satysfakcji z ich używania. Każda nowość kończyła się decyzją „czy to jest lepsze od Cuttera. Nie. Czy to top 4 najlepsza broń – tak/nie”. Izaak może bowiem nosić przy sobie tylko cztery narzędzia mordu.

System ulepszania broni został zmieniony, lecz nadal ma swoje problemy. W oryginale mieliśmy punkty, które wydawaliśmy na broń i nie otrzymywaliśmy nic w zamian. Tu każdy zainwestowany punkt coś nam daje, ale rzadko, kiedy są to kluczowe zmiany. Moja obrotowa piła działa tak samo dobrze z magazynkiem liczącym 5 czy 15 ostrzy. Umiejętności specjalne poszczególnych broni także nie zerwały mi czapki z głowy. Jest poprawnie i funkcjonalnie, ale bez wodotrysków.

Potyczki z wrogami – rąb i siecz

Podsumowując zaś same potyczki – jest naprawdę dobrze, z drobniejszymi zastrzeżeniami. Ciasne areny zmuszają do szybkiego myślenia o naszych opcjach, umiejętności zwolnienia czasu i telekinezy stanowią dobre dodatki do naszego arsenału. Każda walka to swego rodzaju zagadka z ograniczonymi zasobami. Musimy ją rozwiązać albo sromotnie umrzemy.

Wraca też mechanika rozgniatania butem leżących na ziemi wrogów – to jeden z wyróżników serii i potężny bucior rozgniatający głowę wroga na papkę nadal daje ogromną satysfakcję. Nieco nudnawe są zaś sekcje walk w zerowej grawitacji. Elementy te niewiele wnoszą do rozgrywki i końcowo są tylko gimmickiem, o którym zapominamy z ulgą po zakończeniu danej sekwencji.

Dead Space Remake

Przeciwników można desperacko palnąć kolbą, ale w boju wyraźnie brakowało mi pod palcem jakiegoś przycisku uniku. Nie od razu przewrotu jak z Dark Souls, ale odskoku czy nawet kroczka w tył. Jedne co Izaak może zrobić, by odsunąć się od wrogów, to lekki truchcik między nimi. Znowu – w oryginale uniku nie było, wiec tu też go nie ma. Wszystkich zadowolić się nie da.

Ciekawostką są pewne zmiany, które może zaserwować nam gra. Nad każdą walką czuwa bowiem system zwany Dyrektorem Intensywności, który ma dynamicznie dopasować rozgrywkę i trudność do akcji gracza. Dla pewności sprawdziłem trzy razy tę samą walkę.

Raz zmieniała się liczba ciał, z których jedno było czekającym w zasadzce przeciwnikiem. Nieznacznie różniło się też położenie wrogów i to, z jakiego kąta do nas podchodzą. Były też drobne różnie w oświetleniu lokacji. Czy czyni to każde przejście gry niepowtarzalnym? Być może, ale nie jest to poziom ogromnej rewolucji.

Tak jak przy opisie fabuły, także w rozgrywce miałem pewien problem z końcówką gry. Ostatni boss po prostu wieje niezmienionymi mechanikami „wiernie oddanymi” z gry z 2008 roku. Przeciwnik jest strasznie powolny, telegrafuje swoje ataki z tygodniowym wyprzedzeniem, a kolejne stadia wieją nieco nudą jak na dzisiejsze standardy.

Gra daje nam też ostatecznego przeciwnika, na którego działa zaledwie niewielka liczba broni z całego arsenału Izaaka. Większość z nich specjalizuje się bowiem w rozwałce na krótki dystans i jest straszenie niecelna na dalszy zasięg. Finalne wyzwanie to zaś wręcz zabawa w snajpera – na padzie może być dość trudno trafić we wciąż ruszające się i unikające ognia słabe punkty.

Moja rada: rozwińcie na maksa Plasma Cuttera lub Pulse Rifle i powinno być ok.

Grafika – zatrzymaj się, popatrz

Na deser zostawiłem sobie grafikę, która jest jednym z głównych punktów sprzedażowych remake'u. Jak chwalą producenci, tytuł został od zera odtworzony nowym silniku Frostbite i to po prostu widać.

Dead Space Remake

Z ekranu aż bucha atmosfera pompowana graczowi w industrialnych ilościach. Ciemne korytarze, popsute sprzęty, organiczne cząstki, mięso, macki, poskręcane ciała, całe podłogi pokryte obrzydliwym, żyjącym tworem nieznanego pochodzenia. To wszystko tło naszego koszmaru na statku USG Ishimura, a design oczywiście przywodzi na myśl takie filmowe legendy jak Obcy.

Parę razy zdarzyło mi się aż zatrzymać, by docenić to, co artyści wyprawiają wokół gracza. Naprawdę wchłonąć wysoki poziom detali, który raz czy dwa aż doprowadził mnie do lekkich nudności w co bardziej „mięsistych” lokacjach. Raz nawet zarobiłem za mój turyzm ostrzem nekromorfa w plecy… ale i tak było warto.

Na Dead Space'a aż chce się patrzeć, a w walce jest jeszcze lepiej. Przeciwnicy są po prostu obleśni, z losowymi częściami truchła zwisającymi w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Aż chce się ich zabić, rozdeptać, a najlepiej przemielić tak, by zupełnie stracili jakąkolwiek formę.

Dead Space Remake

Co więcej, każdy z przeciwników składa się teraz z paru wizualnych warstw, co naprawdę widać w walce. Czasem nasz strzał całkowicie odetnie kończynę wroga. Czasem oberwie z nogi mięso i zostawi kość, czasem rozpłata jedynie skórę. Na wpół pokonani przeciwnicy są jakimś cudem jeszcze bardziej obrzydliwi niż przed lub po walce. Ja kto się mówi – nikt nie chce wiedzieć, jak robi się hot dogi.

Podsumowanie – Remake, a chce się więcej

Dead Space Remake to gra, której nie da się ocenić w próżni. To ogromne przedsięwzięcie i próba stworzenia tytułu przystającego do obecnych standardów, który jednocześnie z powodzeniem może stanąć na ramieniu giganta z 2008 roku.

Najogólniej rzecz biorąc – ten cel został osiągnięty na sto procent. Do oryginału bardzo ciężko byłoby dziś wracać, by nie pociąć się o piksele i bardzo starą już stronę wizualną. Tu remake błyszczy jak diament.

Z drugiej strony, diament ten ma w sobie pewnego rodzaju skazę. Grając wielokrotnie zastanawiałem się, jak cudowny pod względem mechanik i rozgrywki byłby „Dead Space Reimagine”, a nie Remake. Gdyby zmienić grę jeszcze nieco bardziej, dodać parę nowych aspektów rozgrywki, mechanik. Odciąć to, co stare i wprowadzić więcej powiewów świeżości, jakie oferuje nam już grafika.

Dead Space Remake

Tu wpadamy jednak w problem jak ze statkiem Tezeusza – ile można zmienić, by Dead Space był jeszcze tą samą grą, a nie czymś zupełnie nowym? Studio Motive mówi tu „prawie nic”. Jest to doskonała wiadomość dla zagorzałych fanów, ale już mniej dobra dla osób przechodzących tytuł po raz pierwszy. Dead Space Remake wydaje się grą z 2008 r. zamkniętą w ciele gry z 2023 roku.

Produkcję kończyłem z wyraźną myślą, która jest może nieco depresyjna, ale po prostu nie daje mi spokoju. Jak się okazuje, to nie Dead Space się zmienił – to my jako gracze się zmieniliśmy.

Ocena: 7/10

Recenzja powstała na podstawie wersji gry na PC. Kod recenzencki zapewniła firma Electronic Arts.

Czytaj też:
DualSense Edge po kilku dniach użytkowania. Nowy pad do PS5 potrafi wiele, ale kosztuje majątek
Czytaj też:
Ogniem i rewolwerem. O polskim Evil West będzie głośno