W serialu „House of Cards” Raymond Tusk, multimiliarder z branży energetycznej, jest znaczącym i jednocześnie dyskretnym zausznikiem prezydenta Garetta Walkera. Prezydent radzi się jego przed podjęciem każdej decyzji. Na nieszczęście samego Tuska doradza on prezydentowi, by na swego zastępcę wybrał Franka Underwooda. Wkrótce Tusk, za sprawą intrygi Franka, popada w poważne kłopoty i niełaskę prezydenta. Choć fabuła serialu przez swoje wyrachowanie i polityczny cynizm może wydawać się szokująca, to nie ulega wątpliwości, że amerykańscy miliarderzy są bardzo zaangażowani w politykę. Walczą niemal na każdym froncie, posyłając miliony dolarów na kampanie senackie, do Kongresu i w walce o prezydenturę. To oni sprawiają, że każda kolejna jest droższa, większa i bije kolejne rekordy. Dzieje się tak, bo pozwala na to prawo. Partie i ich kampanie są w przeważającej części finansowane ze źródeł prywatnych. Na szczeblu federalnym publiczne dotacje stosowane są tylko w wyborach prezydenckich i ich udział systematycznie maleje. Barack Obama w swoich kampaniach zrezygnował z publicznych pieniędzy, bo– by je dostać – musiałby ograniczyć przyjmowanie datków prywatnych. Podobnie zrobił Mitt Romney.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.