Wojna frankowiczów z bankami trwa nieprzerwanie od ponad sześciu lat i na pewno szybko się nie skończy. Nie pomógł w tej sprawie Sąd Najwyższy, a tak dokładniej – po prostu się skompromitował na całej linii, próbując coś wnieść w tej sprawie, aby w końcu wycofać się rakiem z wydania dość oczywistej decyzji.
Tak, czy owak, od co najmniej dwóch lat, najczęściej właśnie frankowicze wychodzą z tej walki jako zwycięzcy. I sytuacja ta pewnie się nie zmieni. W związku z tym, po stronie banków, pojawiają się coraz większe straty.
Bankowcy stosują w tej wojnie – mniej więcej od marca 2015 roku – bardzo nieelegancką broń. Tym „orężem”, który uznać można za haniebny sposób walki, jest napuszczanie na frankowiczów pozostałych Polaków, czyli tych którzy szczęśliwie nie wpakowali się w toksyczny kredyt.
W ramach takich działań m.in. straszy się opinię publiczną, że ceny kredytów wkrótce bardzo wzrosną: właśnie przez tych „cwaniaków” – stosuję tu bankową narrację – którzy najpierw w pełni świadomie żądali kredytów w CHF, a teraz narażają sektor finansowy na tak potężne koszty i straty. Przez co te biedne banki muszą podnosić marże i prowizje obecnie udzielanych kredytów.
Czytaj też:
Jak dostać najlepszy kredyt hipoteczny? „Najtańszy nie znaczy najlepszy. 6 banków i 6 problemów”
Czy można w taki przekaz wierzyć? Absolutnie nie! Udzielanie kredytów to typowy handel oparty na zasadach rynkowych. Popyt, podaż, konkurencja, marża – to działa w bankowości identycznie jak przy sprzedaży ziemniaków czy piwa. W szczególności, że mamy obecnie wybór „hipotek” ograniczony do jednej waluty, naszej rodzimej.
Przypomnijmy w tym miejscu, że nie wszystkie banki weszły w tę nader ryzykowną akcję, jaką było udzielanie kredytów frankowych w okresie 2007-2008, czyli kiedy frank był najtańszy. Takim bankiem był np. Bank Pekao SA, bardzo mało „franków” ma swoim portfelu ING Bank Śląski. W związku z powyższym, te banki niemal w ogóle nie odczują problemu „frankowego”, tj. poniosą z tego tytułu bardzo niewielkie straty.
Czytaj też:
10 pułapek przy zakupie domu na kredyt. Nie daj się złapać
Jeśli więc dany kredytodawca sprzedawał hipoteki we „frankach” marginalnie, z pewnością nie ma powodów, aby w wyniku sporów frankowych podnosić ceny produktów hipotecznych, czy też innych kredytów. Gdyby więc „po złości” np. mBank czy bank Millennium (te dwa banki mają ogromne portfele kredytów „frankowych”) mocno podniosły ceny „hipotek”, to po prostu nie będą miały klientów na swoje produkty.
Dużo większe znaczenie w tworzeniu oferty kredytów przez banki mają inne czynniki. W tym między innymi: chciwość sektora finansowego, niegospodarność, niekompetencja – ale na te czynniki nasz wpływ jest dość ograniczony.
Jeśli więc ceny w bankach wzrosną z opisanych przyczyn, musimy powyższe zaakceptować i ewentualnie zrezygnować z opcji pozyskania kredytu.
Krzysztof Oppenheim – ekspert finansowy oraz od rynku nieruchomości, specjalizujący się m.in. w kredytach hipotecznych, związany z bankowością od 1993 r. Od lipca 2016 roku prowadzi także kancelarię antywindykacyjną, o specjalnościach: upadłość konsumencka, oddłużanie, pomoc zadłużonym przedsiębiorcom, spory „frankowe”. Więcej informacji na: www.oppen-kredyt.pl oraz www.krzysztofoppenheim.pl.Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.