Tak umiera szybka moda. Największe wysypisko niepotrzebnych ubrań znajduje się na pustyni

Tak umiera szybka moda. Największe wysypisko niepotrzebnych ubrań znajduje się na pustyni

Wysypisko na pustyni Atakama
Wysypisko na pustyni Atakama Źródło: Shutterstock
Niesprzedane ubrania są palone, zakopywane albo składowane na wysypiskach. Największy „cmentarz szybkiej mody” istnieje kilka tysięcy kilometrów od fabryk w Chinach czy Bangladeszu. Każdego roku dziesiątki ton ubrań są przewożone do Chile i wyrzucane na pustyni Atakama.

Sklepy nie są w stanie sprzedać wszystkich ubrań, które trafiają na półki. Jest ich tak dużo, że niekiedy bluzki czy koszulki wystawione są tylko przez dwa, trzy tygodnie, a jeśli nawet obniżanie ceny o połowę nie sprawi, że zostaną sprzedane, są wyrzucane, by zrobić miejsce kolejnym ubraniom. Od dawna nie funkcjonuje już w modzie podział na sezon letni i zimowy, bo teraz moda musi być szybka, tak by zachęcała klientów do jak najczęstszego odwiedzania sklepów.

Każdego roku produkuje się około 100 mld sztuk odzieży. Tylko mniej niż 1 proc. tekstyliów i odzieży przetwarza się na nowe tkaniny i ubrania. Cała reszta jest wyrzucana. Dotyczy to również setek ton niesprzedanych ubrań. Najwięcej odzieży produkuje się w Chinach i Bangladeszu, więc w Azji Południowo-Wschodniej znajdują się dziesiątki wysypisk, na które trafiają ubrania, które ani razu nie zostały założone przez klientów. Największe wysypisko niepotrzebnych nikomu ubrań znajduje się jednak w miejscu oddalonym od chińskich fabryk o kilka tysięcy kilometrów.

Nielegalne wysypisko wielkości miasta

Do Chile każdego roku trafia około 59 tysięcy ton odzieży. Część towaru jest kupowana za grosze przez przedsiębiorców z Ameryki Południowej, którzy sprzedają je następnie po sklepach na kontynencie, ale prawie 40 tys. ton niemal od razu trafia na gigantyczne wysypisko śmieci na pustyni Atakama. Szkolne podręczniki wspominają o niej, gdyż jest jednym z najsuchszych miejsc na świecie. Obecnie jednak znana jest z nieustannie rozrastającego się, nielegalnego wysypiska. Miejskie wysypiska, na które powinna trafiać odzież, nie chcą jej przyjmować, bo nie mają z tego żadnych korzyści. Odbiorcy zabierają z portu tylko część kontenerów, więc reszta, za którą nie ma nawet kto zapłacić cła, siłą rzeczy trafia na bezpłatne wysypisko.

Nikt go nie kontroluje i nie ma pomysłu, jak zakończyć jego istnienie. Setek tysięcy ton ubrań nie da się przecież spakować do kontenerów i wywieźć w inne miejsce. Trzeba je zutylizować, co jest nie do zaakceptowania z punktu widzenia ochrony środowiska, albo ponownie wykorzystać. Recykling to jednak bardziej obietnica niż rzeczywistość.

Ekologiczna cena „szybkiej mody”

Szacuje się, że przemysł odzieżowy jest odpowiedzialny za 20 proc. całkowitego zużycia wody na świecie oraz za powstanie 8 proc. gazów cieplarnianych. O ile od dawna piętnuje się naruszanie praw człowieka, na które z pobłażaniem patrzy „fast fashion”, czyli szybka moda (praca dzieci w szwalniach, głodowe wynagrodzenia i brak ubezpieczeń, fatalne warunki pracy, czego przykładem było zawalenie się fabryki w Rana Plaza w Bangladeszu w 2013 roku), to szkody czynione środowisku są przedmiotem debaty publicznej od zaledwie kilku lat.

Najczęściej w tym kontekście przywołuje się ogromne ilości wody, które są wykorzystywane w przemyśle odzieżowym. Przykładowo, 7500 litrów wody potrzeba do wyprodukowania jednej pary dżinsów. ONZ w raporcie zauważył, że odpowiada to ilości, jaką przeciętny człowiek wypija w ciągu siedmiu lat. Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju szacuje, że przemysł modowy zużywa każdego około 93 miliardów metrów sześciennych, co wystarczy, aby zaspokoić pragnienie pięciu milionów ludzi.

Wysypisko na pustyni Atakama

I kto to kupi?

Zużycie wody to tylko jeden aspekt. Drugim są zalegające tony niesprzedanych ubrań. Fabryki w Chinach czy Indiach potrafią do absurdalnych granic obniżyć cenę produkcji, wobec czego sieci handlowe mogą pozwolić sobie na składanie ogromnych zamówień nawet ze świadomością, że część tych rzeczy nie sprzeda się. Wyrzucenie ich jest tańsze niż podjęcie ryzyka, że w którymś ze sklepów może zabraknąć spodni w jakimś rozmiarze i klient wyjdzie bez dokonania zakupu.

Fashion Revolution to globalny ruch, którego przedstawiciele mieszkają w ponad 100 krajach świata. Aktywiści prowadzą kampanię na rzecz reformy branży modowej i zmuszenia producentów do większej odpowiedzialności za środowisko. Na stronie internetowej organizacja prezentuje wiele statystyk dotyczących tego, jak nasze decyzje zakupowe oddziałują na środowisko. W raporcie z 2020 roku czytamy, że tylko w Wielkiej Brytanii, w której mieszka nieco ponad 67 mln ludzi, każdego tygodnia sprzedaje się 38 mln sztuk nowej odzieży.

Jedne rzeczy wpadają do szaf, inne z nich znikają. 11 mln sztuk odzieży trafia co tydzień na brytyjskie wysypiska. Tym samym w Wielkiej Brytanii co roku wyrzuca się ubrania o wartości ok. 140 mln funtów. Z kolei Fundacja Ellen MacArthur w 2017 roku szacowała, że na świecie co sekundę składowana lub spalana jest jedna śmieciarka pełna tekstyliów.

Czytaj też:
Prezes H&M ostrzega: Ruchy proekologiczne są realnym zagrożeniem