Tak pracownicy knajp oszukują klientów. Zarabiają więcej niż na napiwkach

Tak pracownicy knajp oszukują klientów. Zarabiają więcej niż na napiwkach

Pracownik przy kasie
Pracownik przy kasie Źródło: Shutterstock
Nienabijanie rachunku na kasę fiskalną, gdy gość płaci gotówką, kantowanie przy napiwkach - to tylko niektóre przykłady „wałków", jakie stosują pracownicy warszawskich knajp. Jeden z nich przyznaje, że udaje mu się w ten sposób zarobić dwa razy więcej niż na napiwkach.

– Nie ma chyba restauracji, w której nie okradałoby się właściciela i klientów – mówi „Gazecie Wyborczej" pracownik jednej z warszawskich restauracji.

Gazeta przedstawia opowieści pracowników knajp, którzy przyznają się do „wałków". Jeden z nich to Olek, od 15 lat pracujący za barem. Mężczyzna przekonuje, że dobry "wałek" trzeba robić na pewniaka. Bliska jest mu również zasada stosowana przez bohatera kultowych „Młodych wilków", a ostatnio również bohaterów afery z Funduszem Sprawiedliwości: „Jeśli złapią cię za rękę, mów, że to nie twoja ręka".

Przykłady „wałków"

Najprostszym sposobem jest nienabijanie rachunku na kasę fiskalną, gdy gość płaci gotówką. Okazuje się, że dziś pracownicy gastronomii coraz rzadziej wrzucają pieniądze do wspólnej kasy, noszą natomiast przy pasku specjalne portfele, z których później rozliczają się według danych z raportu dobowego.

– Po prostu musisz oddać tyle gotówki, ile jest nabite na twoje konto. Więc gdy jest tabaka [duży ruch – red.], przygotowujesz sobie stare wydruki fiskalne. Gość płaci, kręcisz się wokół kasy, wydajesz resztę, a ty wykładasz na bar stary wydruk, gość go nie dostaje, zresztą na ogół ich to nie interesuje. Jeśli robisz to bez mrugnięcia okiem, nie ma szans, by ktoś to zauważył — opowiada rozmówca „Wyborczej".

Inny chwyt to napiwek na kartę. W większości lokali goście mogą zostawić „tipa", wklepując w klawiaturę terminala płatniczego wyższą kwotę. Olek przekonuje, że niektórzy goście nie patrzą na ceny. – Widząc takiego gościa, dobijam kilka złotych do jego rachunku. Różnica ląduje w mojej kieszeni — mówi pracownik.

Jeśli klient zorientuje się, że coś jest nie tak, Olek udaje, że się pomylił.

Mężczyzna przekonuje, że „na wałkach" może zarobić drugie tyle, co z normalnych napiwków. – W normalny dzień na wałkach wychodzi mi 100 złotych. W weekend nawet koło 300 złotych, ale są takie dni, gdy jest plaża i zgarnę pieniądze tylko za kilka browarów – opowiada Olek.

Czytaj też:
Dostała około 40 tys. zł napiwku. Po kilku dniach zwolnili ją z pracy
Czytaj też:
Gastronomia wraca do formy po pandemii. Rośnie szczególnie jeden sektor

Źródło: Gazeta Wyborcza