Po wczorajszych zapowiedziach firmy Apple, które poinformowała, że nie wypełni założeń finansowych na koniec pierwszego kwartału, ceny akcji firmy zaczęły gwałtownie spadać. Powodem jest wstrzymanie pracy w fabrykach kluczowych podwykonawców firmy ze względu na epidemię koronawirusa. Firma już w połowie lutego twierdzi, że nie osiągnie zakładanych celów na pierwszy kwartał 2020 roku. Wirus, który panuje w Chinach, nie tylko wstrzymał pracę chińskich fabryk, ale także poważnie zmniejszył popyt na iPhone'y, na kluczowym dla firmy rynku.
34 mld dolarów straty
W piątek 14 lutego, w momencie zamknięcia notowań na nowojorskiej giełdzie, akcje Apple kosztowały niema 325 dolarów. Ogłoszenie skorygowanej prognozy na pierwszy kwartał nastąpiło w długi weekend, który spowodowany był Dniem Prezydentów, który w USA jest wolny od pracy. Giełda wznowiła więc notowania dopiero we wtorek 18 lutego. Dla Apple nie był to dobry dzień. W momencie otwarcie, cena akcji spadła o 10 dolarów do poziomu 315 dol. za sztukę. Później nieco się odbiła, obecnie jest na poziomie 320 dolarów.
Tąpnięcie w cenie akcji spowodowało, że kapitalizacja technologicznego giganta w jednym momencie spadła o 34 mld dolarów. Na dużych spadkach Apple ucierpiał też indeks S&P 500, który zanurkował o 0,29 proc.
Kluczowy rynek
Jeszcze niedawno, bo na początku stycznia, firma informowała o wzroście sprzedaży iPhone'ów na chińskim rynku. Akcje firmy zanotowały w czwartek 9 stycznia, poziom, który był tylko o 2 proc. niższy od rekordowego. Wszystko przez fakt, że Chiny są dla Apple jednym z najważniejszych rynków. Sprzedaż w tym kraju odpowiada za 17 proc. przychodów firmy. Ponadto iPhone to nadal flagowy i najlepiej zarabiający produkt firmy z Cupertino. Połączenie tych czynników pozwoliło na zwiększenie optymizmu inwestycyjnego. Ten sam czynnik może teraz wpłynąć na duży odpływ kapitału ze względu na koronawirusa.
Czytaj też:
Apple traci fortunę na koronawirusie. „Jest gorzej, niż się obawialiśmy”