Beata Drzazga: zawsze chciałam opiekować się ludźmi

Beata Drzazga: zawsze chciałam opiekować się ludźmi

Beata Drzazga – Prezes BetaMed S.A.
Beata Drzazga – Prezes BetaMed S.A.Źródło:Materiały prasowe
Zatrudnia ponad 3 tys. osób, opiekuje się około 7 tys. pacjentów. Jej BetaMed jest największą firmą w obszarze medycyny w Polsce. To jej jednak nie wystarcza, swoją działalność rozwija również za oceanem. Beata Drzazga nie chce się zatrzymać i wciąż otwiera nowe biznesy.

Dziś zatrudnia pani 3,2 tys. osób. Tę wielką firmę stworzyła pani od zera. Czyli od czego? Jak pani zaczynała?

Rzuciłam się na głęboką wodę: zrezygnowałam z pracy, byłam z dwójką dzieci, po rozwodzie. Ale chciałam spróbować, chciałam coś zmienić, bo w mojej pracy w państwowym szpitalu wielu nowości nie dało się wprowadzać. Zainwestowałam swoje niewielkie oszczędności i 1 maja 2001 r. wynajęłam jeden pokoik. Zaczęłam od opieki długoterminowej w domu pacjenta, później opieki sprawowanej również z lekarzami, rehabilitantami.

Brała pani kredyt na start?

Nie brałam kredytów, nie zaczynałam od nie wiadomo czego, więc się nie bałam. Wiedziałam, że jeśli się nie uda, to trudno, dam sobie radę. Robiłam postępy w biznesie krok po kroku. Zatrudniłam najpierw jedną osobę, potem dwie, trzy: te osoby pracują ze mną nadal.

Zauważyłam, że trafiłam na niszę rynkową, gdyż potrzeba opieki długoterminowej jest ogromna. Nie nadążałam wręcz wysyłać personelu medycznego do domów. Nawiasem mówiąc: około 350 pielęgniarek, które ze mną zaczynały dawno temu, nadal jest w firmie. Potem zgłaszały się do mnie osoby z różnych województw, w związku z czym zaczęły powstawać filie i oddziały BetaMedu w innych częściach kraju. Obecnie mam w 11 województwach około 91 filii, z których codziennie wyrusza personel do domów, do pacjentów. Są to pacjenci pod respiratorami, pod opieką lekarzy, pielęgniarek i rehabilitantów lub pacjenci z innymi schorzeniami pod opieką pielęgniarek.

Zbudowała pani również klinikę w Chorzowie, a w niej zakłady opiekuńczo-lecznicze, przychodnię, specjalistów…

Są tu pacjenci, którzy nie muszą być na OIOM-ie, ale nie mogą też być w domu ze względu na ich stan zdrowia. Rodzina po prostu nie poradziłaby sobie z nimi nawet przy naszej pomocy. Mogą jednak przebywać u nas, w zakładzie pielęgnacyjno-leczniczym. Mamy też pacjentów seniorów, którzy spędzają tu czas do końca swojego życia. Z myślą o nich powstało właśnie centrum w Chorzowie. Po 12 latach działalności wzięłam na ten projekt 60 milionów złotych kredytu. Chciałam, żeby to był dla pacjentów drugi dom, bo we własnym domu sami być nie mogą. Chciałam, żeby powstał piękny, nowoczesny budynek, żeby wyglądał jak piękny hotel. Aby dorośli i dzieci pod respiratorami, którzy niestety nigdy nie wyzdrowieją, mieli tu wspaniałe warunki. Mają tu piękny kościół, klubokawiarnię, fryzjera, piękny ogród i wielu lekarzy, rehabilitantów i innych specjalistów pod ręką. I to właśnie udało mi się dla nich stworzyć.

Pomyślałam, że z tego wszystkiego mogą też korzystać pacjenci z zewnątrz. Dlatego w naszym centrum przyjmują lekarze pierwszego kontaktu, pediatrzy, specjaliści: laryngolog, neurolog, okulista i inni, jest również medycyna pracy. Pacjenci są bardzo zadowoleni. Przychodzą do mnie i pytają, skąd ja wzięłam tak kochanych ludzi, lekarzy i pielęgniarki.

No właśnie, jak pani dobiera ludzi? Jak pani wybiera pracowników, którzy będą się odpowiednio zajmowali pacjentem, którzy będą empatyczni?

Bardzo wiele pielęgniarek poszło do tego zawodu, kierując się empatią, bo tę profesję wybierają cierpliwe, wrażliwe i ciepłe osoby. Moim celem zawsze było przyjmowanie ludzi, którzy mają empatię i odczuwają satysfakcję z tego, co robią dla drugiego człowieka. Staramy się takie osoby wyłapywać. W naszej działalności pielęgniarki naprawdę bardzo ciężko pracują, to jest ciągła pielęgnacja, zwłaszcza przy łóżku pacjenta, opieka nad pacjentem na okrągło, bo mamy naprawdę ciężkie przypadki. Trafiają do nas panie, które całe lata, dziesiątki lat, pracowały w szpitalach i tam się sprawdziły. Bo osoby bez empatii, bez predyspozycji lepiej, żeby nie szły do tego zawodu.

Pani też była kiedyś pielęgniarką?

Zawsze chciałam być pielęgniarką. Nie chciałam być lekarzem, bo mi się ten zawód kojarzył - teraz już wiem, że błędnie - bardziej z dokumentacją i leczeniem pacjenta, a pielęgniarka z przytulaniem, pielęgnowaniem, byciem blisko pacjenta. I to najbardziej mi się podobało.

Kim są pani pacjenci?

Opiekujemy się około 7 tys. pacjentów. Mamy pod respiratorami malutkie dzieci, dwu-, trzylatki, które z różnych przyczyn potrzebują wspomagania oddychania, ale jest też młodzież, są ludzie dorośli, również starsi. Oczywiście, ludzie przeważnie chorują na starość, dlatego wszyscy myślą, że zajmuję się tylko seniorami. Ja zajmuję się pacjentami w każdym wieku.

Jak pani ocenia popyt na opiekę długoterminową i usługi opiekuńczo-lecznicze w Polsce?

Na szczęście ludzie dłużej żyją, ale to oznacza, że społeczeństwo coraz bardziej się starzeje. Od 20 lat zajmuję się tą dziedziną i cały czas są kolejki. Do lekarza, do zakładów opieki, bardzo długie kolejki do zakładów opiekuńczo-leczniczych, do opieki długoterminowej. W zależności od województwa czeka się dwa, trzy lata.

Czyli tego typu przedsięwzięcia powinny się udać?

Mają rację bytu, ale… Mamy dziwną, patową sytuację: jest dużo seniorów, dużo osób starszych, ale te osoby mają bardzo niskie renty czy emerytury, mimo że pracowały bardzo długo. I jeśli zaczynają chorować, to ustawiają się w kolejkach do zakładów opiekuńczych na NFZ, bo nie stać ich na prywatne placówki. Z kolei prywatnym placówkom, które kosztują 4-5 tysięcy od pacjenta miesięcznie, też ciężko przetrwać w działaniu, ponieważ potrzeba dużo personelu i trzeba mu godziwie zapłacić. Jest ich mało, bo nawet z finansowaniem z NFZ i prywatnym trudno jest tym placówkom przetrwać. Ja, mając placówki w 11 województwach, oferując różne usługi, jestem w stanie to tak układać i bilansować, że jakoś nam się udaje.

Uważam, że takie zakłady to nie może być tylko łóżko i szafka, nie może być tak, żeby dom seniora czy - jak kiedyś się mówiło - dom starości kojarzył się z czymś brudnym, szarym i smutnym. To musi być piękne wnętrze, dobre warunki, pracownicy muszą godziwie zarabiać. A pacjent powinien być szczęśliwy.

Ja pokazałam w BetaMedzie, że można właśnie tak to wszystko pięknie zrobić. Jest kolorowo, jest kolorowa pościel, są zajęcia dla osób starszych, śpiewanie, tańce, tzw. przedszkole dla seniorów. I nasi pacjenci rzeczywiście są szczęśliwi. Takie zakłady powinny powstawać. Wiem, że ludzie z chęcią by tworzyli takie miejsca, gdyby można było przetrwać finansowo. Dlatego kręcimy się w kółko: w Polsce nie ma wysokich nakładów na służbę zdrowia, a ludzie też nie mają pieniędzy, nie ma więc chętnych, żeby tworzyć takie ośrodki.

Stawka za miesiąc pobytu pacjenta wydaje się dla ludzi bardzo wysoka. Jednak tak naprawdę wiadomo, że powinna ona wynosić przynajmniej 8 tysięcy zł na miesiąc za pacjenta. Wtedy można zapewnić dużo personelu, są godziwie opłacani pielęgniarka, rehabilitant, opiekun, lekarz i z tych pieniędzy można tworzyć godne warunki dla pacjentów.

W biznesie ten, kto się wciąż nie rozwija, ten się cofa…

Rzeczywiście, ludzie ciągle mi mówią: „Po co ci to?”, „Po co ty coś jeszcze robisz?”. Wiem wtedy, że nie rozmawiam z osobą, która zna się na przedsiębiorczości. Jak się stworzy firmę, jak się ją już rozrusza, to ona pędzi i powiększa się jak śnieżna kula. I zarządzanie polega na tym, żeby cały czas tak sterować tą kulą, żeby się ładnie rozwijała, powiększała, ale żeby się nie rozbiła. A jak się ją spuści z oczu i nie interesuje, to kula śnieżna się rozbije. Tak samo jest z firmą, jeśli się prężnie rozwija, to musisz ją kontrolować i się interesować, nie możesz tego przerwać nagle, zostawić firmy ot tak i powiedzieć „Ja już odpoczywam”, chyba że się ją sprzedaje.

Wiem, że ma pani jeszcze kilka innych firm i działa pani w skrajnie odmiennych dziedzinach niż medycyna i opieka długoterminowa…

Tak, to prawda, zawsze chciałam coś jeszcze dodatkowo stworzyć. Na przykład pamiętam, że 13 lat temu byłam tak zapracowana, że nie miałam czasu nawet kupić kolejne ubrania, które potrzebowałam na jakiś kolejny kongres. Pomyślałam więc, że wobec tego sama otworzę sobie sklep i zostanę swoją najlepszą klientką. Wzięłam słownik, znalazłam swoje nazwisko Drzazga, po włosku Scheggia. Nazwałam butik Dono da Scheggia, czyli Prezent od Drzazgi. Dziś latam po piękne, nowe kolekcje i robię pokazy mody w Mediolanie, Paryżu, Monte Carlo itd…

A jak trafiła pani do Ameryki? Tam też rozwija pani swoją działalność…

Byłam na lotnisku we Frankfurcie, leciałam po nową kolekcję do sklepu i pamiętam, że pomyślałam: „Jaki świat jest piękny, mogę przecież robić coś więcej niż tylko w Polsce”. I wkrótce poleciałam do wymarzonych Stanów, Miami, aby pójść do szkoły. Chciałam tam studiować i nauczyć się języka amerykańskiego, nie angielskiego, bo właśnie taki mocny amerykański mi się bardzo podobał. I jak tam mieszkałam, to otworzyłam dwa sklepy elektroniczne z komórkami, komputerami BetaNest Electronic, bo dostrzegłam taką potrzebę na tamtejszym rynku. Na balu charytatywnym w Miami poznałam konsula honorowego Nevady. Opowiadałam mu, że ja w Miami chcę zobaczyć, jak wygląda konkurencja: praca pielęgniarek, domy opieki. A on na to: Beata, ty pomóż nam w misjach gospodarczych i otwórz BetaMed nie w Miami, ale w Las Vegas w Nevadzie.

Pojechała pani na pustynię?

Tak, pojechałam do Las Vegas. Brałam tam udział w misjach gospodarczych. To była moja pasja. Woziłam polskich przedsiębiorców do Nevady, a przedsiębiorcy z Nevady przyjeżdżali do Polski. I tak przez cztery lata, aż w końcu podpisano dzięki nam porozumienie o współpracy między Polską a Nevadą. W tamtejszym Senacie dostałam odznaczenie jako pierwszy Ambasador Biznesu Nevady. Bardzo z tego byłam dumna. W końcu to ja na środku Las Vegas otworzyłam BetaMed International. To jest osobna firma niż ta w Polsce. Na razie przystopowała mnie pandemia, ale chcę, żeby to funkcjonowało na podobnych zasadach co w Polsce.

Jak się zakłada biznes w USA?

Nevada bardzo pomaga osobom, które są przedsiębiorcze, mają odpowiednie zdolności i widać, że potrafią coś zrobić. Można liczyć na duże wsparcie rządu, niższe podatki stanowe i wiele innych zachęt. Tak naprawdę przedsiębiorców prowadzi się tam za rękę.

Specjalnie dla mnie zorganizowano misję gospodarczą: przez tydzień prowadzano mnie do szkół, na uczelnie, pytano mnie, ile potrzebuję lekarzy, pielęgniarek, ile trzeba ich tutaj wykształcić i czy ja będę coś wykładała. Zaprowadzono mnie do ubezpieczycieli. Nie musiałam badać rynku, bo pokazano pełne statystyki. Byłam w szoku, bo ja jeszcze niczego tam nie stworzyłam, a już tak bardzo mnie cenili za to, co zrobiłam w Polsce. Amerykanie przyjechali również do Polski z misją gospodarczą i przy okazji obejrzeli mój BetaMed w Chorzowie. Takie były początki BetaMed International w Las Vegas.

Czy kobietom w biznesie jest łatwiej czy trudniej? Czy to może jest źle postawione pytanie, bo chodzi nie o płeć, ale o osobowość człowieka, jego charakter?

O to dziennikarze mnie często pytają. Zawsze odpowiadam, że biznes nie ma płci, że nie ma znaczenia czy prowadzi go kobieta czy mężczyzna. Chodzi o to, jakie ma cechy osobowości, zalety, zdolności, mądrość i wyczucie w prowadzeniu firmy. To podstawa.

Jednak dodam, że my, kobiety, w biznesie jesteśmy bardzo dobre w zarządzaniu, finansach, organizacji. Dodatkowo mamy dużą intuicję, wyczucie, nie zawsze patrzymy tylko na to, jaka jest stopa zwrotu. Bardzo dobrze negocjujemy.

Co by pani powiedziała tym - nie tylko kobietom - którzy się zastanawiają, czy pójść na swoje, otworzyć własny biznes?

Jak najbardziej trzeba spróbować zrobić coś własnego.

Jakie rady by pani dała?

Jeśli czujesz tę chęć, czujesz ten zapał, rób to, co zamierzasz, nie przestawaj. Rób to małymi krokami, wyczuj rynek i idź naprzód. Uważaj na kredyty, zaciągaj je raczej wtedy, gdy poczujesz się mocny lub mocna. Rób, jak masz chęć to robić, żeby potem nie żałować, że się tego nie zrobiło. Ja to zrobiłam i jestem bardzo spełniona i szczęśliwa. I takiego poczucia spełnienia naprawdę życzę wszystkim.