Udostępniamy fake newsy, choć wielu z nas zdaje sobie sprawę, że informacja jest nieprawdziwa – wynika z badań przeprowadzonych przez Państwowy Instytut Badawczy NASK. Do udostępnienia lub polubienia takich informacji ze świadomością, że są nieprawdą, przyznaje się prawie 9 proc. przebadanych przez NASK internautów. – 11,6 proc. zrobiło to, nie wiedząc, że mają do czynienia z fake newsem – mówi dr Rafał Lange, kierownik Pracowni Badań Społecznych w NASK.
Cena dezinformacji
To właśnie fake newsy uznaje się za czynniki, które miały poważny wpływ na wynik wyborów prezydenckich w USA i głosowanie w sprawie brexitu. Jak ujawniły kolejne śledztwa i raporty, w pierwszym przypadku doszło do ataków phishingowych na skrzynki pocztowe setek osób zaangażowanych w kampanię wyborczą po stronie Partii Demokratycznej. Wykradziono też dane z serwerów i sieci komputerowych demokratów, które następnie zostały udostępnione na stronie DCLeaks. Jednocześnie w serwisach społecznościowych uaktywniły się konta fałszywki, które promowały te wycieki. Natomiast w Wielkiej Brytanii już po brexicie dziennikarze „Guardiana” przeanalizowali aktywność blisko 3 tys. kont zawieszonych przez Twittera, bo sterowały nimi boty. Jak się okazało, kont tych używano do dezinformacji podczas referendum. Ich działalność była na tyle przekonująca, że ich tweety cytowała nawet prasa.
Przykładów przedwyborczych kampanii, na które próbowano wpłynąć m.in. fake newsami w serwisach społecznościowych, jest więcej. Dlatego instytucje i organizacje, jak Unia Europejska, NATO czy OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), chcą zrobić porządek z polityczną manipulacją w sieci. Do walki włączyły się firmy z branży medialnej oraz platformy społecznościowe Facebook i Twitter, które – jak pokazały badania – należą w ocenie respondentów do najbardziej sprzyjającego rozpowszechnianiu fake newsów typu mediów. Niestety, wykrycie fake newsów może nie być łatwe – ich twórcy starają się, aby wyglądały wiarygodnie, zawierały np. dane statystyczne, zdjęcia, nazwiska. Tworzą fikcyjne źródła, uwiarygodniające pochodzenie informacji. Takie treści są zwykle sensacyjne, kontrowersyjne i dotyczą głośnych medialnie tematów. Wzbudzają emocje, co ma zachęcać do ich udostępniania. W Polsce rozpoznawania fake newsów i radzenia sobie z nimi uczy m.in. Państwowy Instytut Badawczy NASK.
Stworzona przez niego strona www.bezpiecznewybory.pl podpowiada, jak zweryfikować autentyczność profili społecznościowych, postów, zdjęć i artykułów internetowych. To jednak dopiero pierwszy krok, bo w Polsce i na świecie rozwijanie i wprowadzanie skutecznych środków zaradczych dopiero się zaczyna. – Nie jesteśmy jako społeczeństwo na razie dostatecznie świadomi powagi sytuacji. 19 proc. Polaków nie sprawdza wiarygodności informacji lub ich źródeł w internecie. Nie najlepiej nam też idzie odróżnianie faktów od opinii – komentuje Krzysztof Silicki, zastępca dyrektora PIB NASK ds. cyberbezpieczeństwa i innowacji. Na szczęście rośnie świadomość problemu. Jak zbadał NASK, 64 proc. Polaków uważa, że w internecie istnieje zjawisko dezinformacji, która ma wpłynąć na wynik wyborów w naszym kraju. Ponad połowa (56,2 proc.) polskich internautów przyznaje, że zetknęła się w ostatnich miesiącach z manipulacją lub dezinformacją w sieci. A 35 proc. Polaków z internetowymi fake newsami ma kontakt raz w tygodniu lub częściej.
Uniwersalne mechanizmy
Oczywiście nie oznacza to, że możemy biernie się przyglądać rozwojowi technik manipulacji. Dlatego Komisja Europejska w ubiegłym roku zadeklarowała wspieranie wiarygodności informacji, np. poprzez tworzenie wskaźników wiarygodności źródeł treści, opartych na obiektywnych kryteriach i zatwierdzonych przez stowarzyszenia medialne. Stawia też na edukację i współpracę. Zdaniem Krzysztofa Silickiego w dobrą stronę idą również działania zmierzające do wdrożenia mechanizmów oznaczania informacji zweryfikowanych pozytywnie i tych, które po sprawdzeniu okazały się nieprawdziwe. Zaznacza jednak, że aby te mechanizmy działały, muszą być uniwersalne. – Dziś, jeśli ktoś odkryje manipulację i napisze o tym np. w komentarzu pod postem, to jego wysiłek może pójść na marne. Nawet jeśli inni użytkownicy serwisu przeczytają komentarz, to wystarczy, że ktoś skopiuje newsa do innego portalu i tam będą kolejni użytkownicy, których będzie można wprowadzić w błąd – tłumaczy Silicki. Jeśli administratorzy przyjmą wspólny system oznaczeń, to od razu będzie widać, że dana informacja jest podejrzana.
Marta SzumaArchiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.