Gdy szejkowie zadecydowali, że średniej wielkości osada na pustyni stanie się stolicą bliskowschodniego (a z czasem może i światowego) biznesu, liczyli się z ogromnymi wydatkami. To miało być miasto przyszłości, które przyćmi wszystkie inne. Co tam Londyn i Paryż ze swoją sięgającą czasów rzymskich historią, co tam chińskie wielomilionowe miasta, które rozbudowały się w ostatnich 30 latach po tym, jak Chińska Republika Ludowa stała się wielką fabryką zaopatrującą resztę świata.
Dubaj – to miała być nowa jakość i obiekt zazdrości. Gdy w grę wchodzą takie ambicje, koszty się nie liczą.
Pustynny Dubaj nie posiada odpowiedniego piasku
Nie wiemy, czy szejkowie mieli świadomość, że podstawowy budulec trzeba będzie sprowadzać aż z Australii. Mogli przecież swoje plany kreślić w przekonaniu, że czego jak czego, ale piasku na pustyni nie brakuje, więc będą mogli produkować cement i szkło niskim kosztem. Bardzo mogli się zdziwić, gdy inżynierowie wyjaśnili im, że piasek z pustyni, na której znajdują się emiraty, które w 1971 roku połączyły się w jedno państwo, Zjednoczone Emiraty Arabskie, nie nadaje się do wznoszenia wieżowców.
Jest za drobny i zawiera niepożądane składniki w postaci różnych mułów i glin, więc płyty i zaprawy, które by z nich wyprodukowano, szybko by popękały. Piasek trzeba więc było sprowadzić zza granicy.
Dostaw piasku odpowiedniej jakości nie mogli zaoferować sąsiedzi z emiratu Abu Zabi, bo inwestycyjny boom rozpoczęli w połowie lat 60. ubiegłego wieku i wkrótce wykorzystali cały nadający się dla budowlanki materiał. Duże zapasy mają Saudowie, ale doskonale wiedzą, że nie są one nieskończone, więc nie chcą go wyprzedawać. Setki statków z Australii wyruszyły więc w trasę i płyną kilka tysięcy kilometrów, by zapewnić budulec pod kolejne hotele i biurowce.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.