Mołdawska Agencja Rezerw Materiałowych poinformowała w niedzielę, że udało się zapełnić magazyny węgla, paliw i zboża w niemal 100 proc. Mają one wystarczyć na co najmniej dwa miesiące w razie ewentualnego odcięcia od źródeł zaopatrzenia.
„W przypadku oleju opałowego stan naszych rezerw sięga obecnie 80 proc, natomiast pszenicy – 94 proc”. – poinformowały służby. Poziom zmagazynowania pszenicy cieszy, bo jesienny skup szedł bardzo mozolnie i nie było pewności, czy uda się zebrać odpowiednią ilość.
W uzasadnieniu masowych zakupów rządowa agenda wyjaśniła, że została zmuszona do „przeprowadzenia licznych zamówień produktów z powodu regionalnych zagrożeń”, związanych z wojną na Ukrainie.
Mołdawianie mają wszelkie powody, by uważać, że toczący się w Ukrainie konflikt może odciąć ich od surowców. Kilka dni temu, gdy Rosja prowadziła zmasowany ostrzał na terenie Ukrainy, spadające pociski zerwały kilka połączeń energetycznych między Ukrainą i Mołdawią. W efekcie wiele miast, w tym również stolica kraju – Kiszyniów – zostały pozbawione dostaw prądu. W niektórych miejscowościach na jego ponowne przyłączenie trzeba było czekać nawet 48 godzin.
„The Times” zapowiadał, że Rosja zaatakuje Mołdawię lada dzień
Wiosną, gdy armia rosyjska stosunkowo szybko zajmowała kolejne miejscowości w Ukrainie, spekulowano, że kolejnym celem będzie Mołdawia. „The Times" informował nawet 2 maja, powołując się na informacje z kręgu ukraińskiej armii, że na Kremlu zapadła już decyzja o inwazji na Mołdawię i zajęciu tego kraju, który w przeszłości wchodził w skład ZSRR. Do żadnego ataku na szczęście nie doszło, ale kraj zaczął przygotowywać się na ewentualność stania się ofiarą ataku.
3 marca prezydent Mołdawii, Maia Sandu, wystąpiła z wnioskiem o otwarcie negocjacji akcesyjnych między Mołdawią a UE.
Czytaj też:
Mołdawia częściowo bez prądu. To efekt rosyjskich ataków na Ukrainę