Wojna gazowa, a właściwie wojna na nerwy i mocniejszą propagandę, trwa. Rosjanie przerzucają się z Ukraińcami o to, czyją winą są ponowne przerwy w dostawie gazu. Niezależnie od tego, kto tym razem mówi prawdę (a niewykluczone, że żadna ze stron) to Ukraina jako kraj, który miał więcej do stracenia, przegrywa spór.
Prawda jest taka, że Rosja nie ma nic do stracenia. Na reputacji przewidywalnego i odpowiedzialnego partnera i demokratycznego kraju zarazem jej nie zależy. Zabójstwa Anny Politkowskiej czy Aleksandra Litwinienki, wojna w Gruzji i permanentny szantaż energetyczny unaoczniły nawet rusofilom, że Moskwa kieruje się swoiście pojmowanym szacunkiem dla praw człowieka i demokracji. Rosja nie aspiruje do instytucji europejskich ani transatlantyckich. Jedyne na czym jej zależy to ochrona rozsypującego się budżetu. Dlatego Kreml może grać va bank. I robi to.
Inaczej niż Ukraina, która przecież pretenduje do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO i przynajmniej przez jakiś czas starała się pokazać, że dorównuje zachodnim standardom demokratycznym. Dlatego wojna gazowa szkodzi przede wszystkim Ukrainie. Nieważne, ile jest w tym konflikcie jej winy, dobrą opinię diabli wzięli. A obelgi rzucane sobie wzajemnie przez Julię Tymoszenko i Wiktora Juszczenkę tylko pogarszają sytuację. Gdy się rozmawia w Brukseli z dyplomatami czy dziennikarzami, nie kryją złości na obie strony konfliktu i narastającego zniecierpliwienia.
Jeżeli prawdą są słowa prezydenta Juszczenki, że to rosyjska prowokacja, to trzeba przyznać, że to bardzo udana prowokacja. Bo nawet jeśli na początku Kijów budził sympatię i zrozumienie, teraz Ukraina nie ma co liczyć ani na słowa wsparcia, ani tym bardziej na uchylenie drzwi do instytucji europejskich.
Inaczej niż Ukraina, która przecież pretenduje do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO i przynajmniej przez jakiś czas starała się pokazać, że dorównuje zachodnim standardom demokratycznym. Dlatego wojna gazowa szkodzi przede wszystkim Ukrainie. Nieważne, ile jest w tym konflikcie jej winy, dobrą opinię diabli wzięli. A obelgi rzucane sobie wzajemnie przez Julię Tymoszenko i Wiktora Juszczenkę tylko pogarszają sytuację. Gdy się rozmawia w Brukseli z dyplomatami czy dziennikarzami, nie kryją złości na obie strony konfliktu i narastającego zniecierpliwienia.
Jeżeli prawdą są słowa prezydenta Juszczenki, że to rosyjska prowokacja, to trzeba przyznać, że to bardzo udana prowokacja. Bo nawet jeśli na początku Kijów budził sympatię i zrozumienie, teraz Ukraina nie ma co liczyć ani na słowa wsparcia, ani tym bardziej na uchylenie drzwi do instytucji europejskich.