Nad brytyjską gospodarką zbierają się czarne chmury. Opinie o stabilności i sile brytyjskiej gospodarki powoli stają się już tylko wspomnieniem. Ostatnie dane makroekonomiczne oraz plan budżetu przedstawiony przez ministra finansów Alistaira Darlinga świadczą już nie tylko o recesji, ale o prawdziwym załamaniu gospodarki na Wyspach.
Tak źle nie było od ponad trzydziestu lat. Brytyjski deficyt budżetowy osiągnął już rekordowe rozmiary. Jeśli ten trend nie zostanie szybko zatrzymany (a na to na razie się nie zanosi), już wkrótce brytyjski rząd pierwszy raz od lat 70. być może będzie musiał nawet sięgnąć po wsparcie stabilizacyjne ze środków Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Problem jednak w tym, że rząd Gordona Browna, aby zaradzić trudnej sytuacji gospodarczej, chce podnosić podatki, co jest najgorszym z możliwych środków zaradczych. Lekarstwo, jakie ordynuje rząd Browna brytyjskiej gospodarce jest gorsze od choroby. Szczególnie niebezpieczne wydaje się podniesienie do poziomu 50 proc. podatku dla najlepiej zarabiających. Podwyżka oznacza, że stopa podatkowa dla nich będzie jedną z najwyższych w krajach rozwiniętych. Może to spowodować - podobnie jak za czasów rządów laburzystów w latach 70. - masowy odpływ wysoko wykwalifikowanych brytyjskich specjalistów za granicę.
Tak ryzykowne posunięcia świadczą o tym, że rząd Browna kompletnie nie ma pomysłu na radzenie sobie z kryzysem. Sytuacja gospodarcza najwyraźniej przerasta laburzystów, którzy na poziomie programu i bieżącej polityki zaczynają wracać do twardych lewicowych korzeni. Odchodząc w ten sposób od bardziej liberalnego programu spod znaku New Labour, który przyniósł im największe sukcesy w erze Tony’ego Blaira.
David Cameron, lider brytyjskich konserwatystów powiedział niedawno, że gabinet Browna zaczyna przypominać „rząd żywych trupów", który zapisuje się na kartach brytyjskiej historii „czerwonym atramentem". Patrząc na ostatnie pomysły gospodarcze brytyjskiego rządu trudno się z tą opinią nie zgodzić. To wszystko nie wróży laburzystom najlepiej przed wyborami parlamentarnymi, które muszą się odbyć najpóźniej w maju przyszłego roku.
Problem jednak w tym, że rząd Gordona Browna, aby zaradzić trudnej sytuacji gospodarczej, chce podnosić podatki, co jest najgorszym z możliwych środków zaradczych. Lekarstwo, jakie ordynuje rząd Browna brytyjskiej gospodarce jest gorsze od choroby. Szczególnie niebezpieczne wydaje się podniesienie do poziomu 50 proc. podatku dla najlepiej zarabiających. Podwyżka oznacza, że stopa podatkowa dla nich będzie jedną z najwyższych w krajach rozwiniętych. Może to spowodować - podobnie jak za czasów rządów laburzystów w latach 70. - masowy odpływ wysoko wykwalifikowanych brytyjskich specjalistów za granicę.
Tak ryzykowne posunięcia świadczą o tym, że rząd Browna kompletnie nie ma pomysłu na radzenie sobie z kryzysem. Sytuacja gospodarcza najwyraźniej przerasta laburzystów, którzy na poziomie programu i bieżącej polityki zaczynają wracać do twardych lewicowych korzeni. Odchodząc w ten sposób od bardziej liberalnego programu spod znaku New Labour, który przyniósł im największe sukcesy w erze Tony’ego Blaira.
David Cameron, lider brytyjskich konserwatystów powiedział niedawno, że gabinet Browna zaczyna przypominać „rząd żywych trupów", który zapisuje się na kartach brytyjskiej historii „czerwonym atramentem". Patrząc na ostatnie pomysły gospodarcze brytyjskiego rządu trudno się z tą opinią nie zgodzić. To wszystko nie wróży laburzystom najlepiej przed wyborami parlamentarnymi, które muszą się odbyć najpóźniej w maju przyszłego roku.