Społeczna gospodarka klęski

Społeczna gospodarka klęski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Grzegorz Kołodko na konwencji SLD wezwał lewicę aby zwarła szeregi pod sztandarami społecznej gospodarki rynkowej. Gdyby nie to, że wstrętni neoliberałowie odeszli od tej szlachetnej zasady dziś w Polsce brakowałoby rąk do pracy, rzeki spływałyby miodem, a Polacy z nudów brukowaliby ulice złotem – przekonywał Kołodko. Niestety krwiożerczy kapitaliści usilnie wprowadzają w Polsce gospodarkę rynkową i niedługo znów SLD będzie szukać emerytów na śmietnikach.
Ze społeczną gospodarką rynkową jest tak jak ze sprawiedliwością społeczną – oba te terminy ładnie brzmią i oba nie mówią dokładnie niczego o tym co opisują. Bo zadajmy sobie pytanie – czym się różni sprawiedliwość społeczna od sprawiedliwości? Tym że jest bardziej sprawiedliwa? No ale jeśli tak to sprawiedliwość społeczna jest po prostu sprawiedliwością – bo sprawiedliwość to pewna wartość absolutna – trochę tak jak ciąża. Nie można być trochę mniej, albo trochę bardziej w ciąży. Jest się w ciąży, albo się nie jest. Jest się sprawiedliwym albo się nie jest. Słówko społecznie ma więc najwyraźniej ładnie brzmieć.

Podobnie z tą nieszczęsną społeczną gospodarką rynkową. Gospodarka jest rynkowa, albo nie jest rynkowa. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z gospodarką uspołecznioną, znacjonalizowaną, centralnie sterowaną, etc. etc. No ale wtedy nie można jej nazwać rynkową. Zbitka słów „społeczna" i „rynkowa" ma prowadzić do wrażenia, że oto jest to jakiś złoty środek między krwawym, ale dochodowym kapitalizmem, a opiekuńczym, ale deficytowym socjalizmem. Niestety ten złoty środek polega w gruncie rzeczy na tym, że jego twórcy chcą zarabiać jak w kapitalizmie i wydawać jak w socjalizmie. Tzn. zarabiać dużo, a wydawać bez konsekwencji (to drugie jest możliwe w socjalizmie – kiedy wszystko jest państwowe to transakcje z udziałem pieniądza są mocno umowne, brakujące banknoty można zawsze dodrukować). Skutki są zazwyczaj opłakane.

Można wygłaszać długie naszpikowane liczbami debaty nad wyższością gospodarki rynkowej nad społeczną gospodarką rynkową, ale wtedy ma się pewność, że po pięciu minutach wszyscy słuchacze będą smacznie spali. Dlatego różnice między społeczną gospodarką rynkową, a gospodarką rynkową najlepiej unaocznić przechodząc ze skali makro (państwa) do skali mikro (jednej rodziny)

Mamy więc dwie rodziny. Rodzina Kowalskich kieruje się przy zarządzaniu swoim domowym budżetem zasadami gospodarki rynkowej. Rodzina Kołodków zaś przyjęła model społecznej gospodarki rynkowej. Kowalscy zarządzają finansami w taki sposób, aby zawsze po stronie „ma" było więcej niż po stronie „winien". Jeśli brakuje im pieniędzy rezygnują z wakacji, zakupu nowej pralki, biorą dodatkową pracę – i bilansują domowy budżet. Kredyty biorą tylko wtedy, kiedy istnieje realna szansa, że przyniosą im one zysk. Jeśli przydarzy im się lepszy rok nie wydają wszystkiego na uczczenie tego, tylko część pieniędzy odkładają na gorsze czasy. Może to nudne, ale Kowalscy nigdy nie mają kłopotów z pieniędzmi.

W tym samym czasie Kołodkowie realizują inny model zarządzania budżetem. Nigdy nie odmawiają sobie wczasów, zakupu nowinek technicznych, czy nowych ubrań. Trzymają w domu (na wszelki wypadek) prywatnego lekarza, prywatnego nauczyciela, a w dodatku prowadzenie swoich finansów powierzają kilku księgowym. Mają też dobre serce – więc nigdy nie ominą na ulicy nikogo proszącego o pomoc nie wręczając mu paru złotych. Po za tym płacą za leczenie sąsiadów i znajomych, kupują wino wszystkim bezdomnym na osiedlu i jeszcze dają wysokie kieszonkowe dzieciom. „Ma" i „winien" nie mają żadnego znaczenia – generalnie zawsze w kolumnie „winien" jest więcej niż w kolumnie „ma”. Wtedy Kołodkowie idą pożyczać. Najpierw do najbliższej rodziny. Kiedy zbliża się termin spłaty i muszą znów pożyczać odnajdują dalszych krewnych – ciotki, kuzynów, stryjecznego brata męża pierwszej żony, etc. Kiedy i tym trzeba zwracać idą do znajomych. Potem do nieznajomych. Potem do banków. Potem do lichwiarzy. A potem demonstrują pod Sejmem domagając się by Kowalscy płacili ich długi.

Że przesadzam z tymi prywatnymi lekarzami? Wcale nie. W społecznej gospodarce rynkowej jest przymus ubezpieczeń – płacimy je obligatoryjnie choćbyśmy nigdy w życiu szpitala na oczy nie widzieli. Ergo – utrzymujemy lekarzy. Prywatny nauczyciel? A czy jeśli nie mamy dzieci jesteśmy zwolnieni z tej części podatku, który idzie na „bezpłatne" szkoły? Księgowi? Policzcie sobie ile osób pracuje w resorcie finansów, ZUS-ie, KRUS-ie, NFZ i paru innych okołobudżetowych instytucjach. No a ta hojność jest chyba oczywista. Państwo – czyli my – płacimy generalnie wszystkim, którym się powodzi gorzej. To szlachetne – pod warunkiem, że nie zmierzamy wesoło do bankructwa. Bo kiedyś rodzina (zadłużenie wewnętrzne), sąsiedzi (zadłużenie zewnętrzne), banki i inne instytucje finansowe przestaną nam pożyczać pieniądze na pokrywanie deficytu. I wtedy pozostaje nam iść pod MFW i żądać by bogatsze państwa spłaciły nasze długi.

Poza tym odpowiedzcie sobie sami na pytanie – czy prowadząc domowy budżet postępujecie jak Kowalscy czy jak Kołodkowie?