Przyczyną są oczywiście kłopoty Grecji. W ich wyniku unijna waluta w oczach rynków z dnia na dzień traci na wiarygodności. Nikt nie chce mieć w portfelu pieniędzy, które tracą siłę nabywczą. A tracą ją, ponieważ okazuje się, że euro może służyć do pokrywania olbrzymich wydatków publicznych tylko dlatego, że… ktoś je wydrukował, a nie dlatego, że ktoś je zarobił. Nie stoją za nimi po prostu wytworzone dobra i usługi, tylko polityczne widzimisię. Wiele europejskich banków (w tym niemieckie) zainwestowało w przeszłości w greckie obligacje. Obecnie, gdy wyszło na jaw, że Grecja jest niemal bankrutem, rentowność obligacji spadła i uznawane są obecnie za „obligacje śmieciowe". Oznacza to, że banki dysponują bezwartościowymi aktywami, tracąc w ten sposób część płynności. Co może je uratować? Według niektórych… dalsze wykupywanie greckich obligacji, czyli rolowanie greckiego długu połączone z nadzieją, że „jakoś to będzie”. To oczywiście głupi pomysł. Grecja jednak nie jest jedynym źródłem problemów z euro – w kolejce kandydatów na „trouble-makerów” ustawiły się m.in. Włochy, Hiszpania i Portugalia.
Jeśli ludzie nadal będą tracić wiarę w moc euro, zapragną jak najszybciej wypłacić je ze swoich kont i zainwestować np. w złoto, albo bardziej stabilne waluty. To będzie tzw. run na bank. Jednak taka reakcja łańcuchowa doprowadzi do bankructwa całego systemu bankowego w Unii. Jak wiadomo, tylko 10 proc. rezerw depozytowych przechowywane jest w gotówce. Reszta to wirtualne zapisy księgowe. Oznacza to, że deponenci odzyskają jedynie 10 proc. wszystkich oszczędzanych pieniędzy. Proszę sobie wyobrazić skalę niezadowolenia tych, którym nie uda się na czas przybiec do bankowego okienka!Istnieje więc duża szansa, że wiara w system bankowy i w papierowy pieniądz upadnie. A nie od dzisiaj wiadomo, że Unia Europejska, nienależąca przecież do miłośników wolnego rynku, swoją politykę opiera przede wszystkim na unifikacji systemów finansowych poszczególnych krajów członkowskich. Gdy ta unifikacja okaże się być pozorna i oparta na eurokratycznych bajkach, otworzy się przestrzeń dla powrotu do zdrowego systemu finansowego, opartego na kruszcu i 100 proc. rezerwie obowiązkowej. Innymi słowy, przełkniemy gorzką pigułkę, która jednak naprawdę nas wyleczy.