Spełnione marzenie socjalistów

Spełnione marzenie socjalistów

Dodano:   /  Zmieniono: 
XIX-wieczni socjaliści mieli marzenie, które w XXI w. doczekało się spełnienia. Jest nim współczesny system bankowy. Tymczasem mainstreamowi ekonomiści i politycy twierdzą, że to pełnoprawny element gospodarki kapitalistycznej.
Zgromadzeni przed telewizorami i monitorami komputerów przedsiębiorcy czekają w napięciu, raz po raz przecierając spocone czoła chusteczką i nerwowo obgryzając paznokcie. Za chwilę na ekranie ma pojawić się szef banku centralnego i… no właśnie, co? Czy będzie prognozował powrót koniunktury czy pogłębienie się kryzysu? A może zapowie podwyżkę stóp procentowych? Może będzie chciał znów zwiększyć podaż pieniądza, albo udzielić awaryjnej pożyczki dla jednej z dużych instytucji finansowych? Przedsiębiorcy wiedzą jedno: od tego, co powie zależy to, co, kiedy, gdzie i czy w ogóle cokolwiek wyprodukują.

W rzeczywistości gospodarczej XXI w. taki obrazek to normalka, ale dla Henriego de Saint-Simona, utopijnego socjalisty sprzed 200 lat, byłby szczytem marzeń. Ów ideolog XIX-wiecznego socjalizmu zaproponował system, w którym życiem gospodarczym zarządzaliby właśnie… bankierzy. Jego uczniowie poszli dalej i zaproponowali stworzenie „powszechnego systemu banków", który obejmowałby „bank centralny, reprezentujący rząd w dziedzinie materialnej, który byłby depozytariuszem wszystkich bogactw, wszystkich zasobów produkcji, wszystkich narzędzi pracy, jednym słowem – tego, co stanowi dziś globalną masę własności indywidualnej”. Dzięki takiej instytucji miały zniknąć „nieszczęścia, bankructwa, ruiny majątkowe, od których dzisiaj żaden człowiek pokojowo pracujący nie może czuć się bezpieczny”. Saintsimoniści za życia nie doczekali się pełnej realizacji swojego pomysłu, ale gdy spojrzymy na obecną gospodarkę, z łatwością zauważymy, że ich idee mają się dobrze.

Obecnie to od decyzji banku centralnego, a także zależnych od niego tzw. banków komercyjnych zależy, czy gospodarka będzie rosła, albo które gałęzie przemysłu się rozwiną, a które zwiną. Ta arbitralność nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem. W samo istnienie banku centralnego wpisane jest ustalanie cen, czyli jawny element centralnego sterowania. Bank centralny określa zwrot na rynku pożyczek i lokat, ustalając stopy procentowe. Najważniejsze jest jednak to, że państwowy bank centralny i banki komercyjne mają magiczną zdolność tworzenia pieniądza z niczego. Za nic mają fakt, że rynkowi nie można odgórnie narzuć systemu pieniężnego, nie ponosząc jednocześnie negatywnych konsekwencji. A prawda jest taka, że papiery, którymi wypełniamy nasze portfele, mają wartość jedynie o tyle, o ile wierzymy, że ją mają. Moment, gdy zaczniemy tę wiarę tracić, będzie przypominać Armagedon.

Doszliśmy do etapu, w którym to od finansów zależy realny biznes, a nie na odwrót. Niestety okazało się jednocześnie, że zapewnienia socjalistów, iż taki system zapewni nam szczęśliwość i uchroni od ruiny okazały się nieprawdziwe. Dowodem jest obecny kryzys finansowy, który jest niczym innym, jak kryzysem państwowego systemu bankowego opartego na pustym pieniądzu i walutowym monopolu. Co więcej, to właśnie ten system wywołuje kryzysy gospodarcze.

Niestety tej smutnej prawdy nie chcą zaakceptować ani politycy, ani większość ekonomistów. Cykl koniunkturalny i kryzysy – mówią – są na stałe wpisane w wolny rynek. Być może, ale na pewno nie w takim wymiarze, z jakim mamy do czynienia obecnie. Pisali o tym przedstawiciele austriackiej szkoły ekonomii, m.in. Ludwig von Mises, Friedrich von Hayek, Murray Rothbard, czy współcześnie Jesus Huerta de Soto. Jednak nasi „władcy" mają dyszel w głowie i próżno oczekiwać, żeby posłuchali ich rad. Diagnoza jest więc smutna: jesteśmy skazani na wieczne gospodarcze wzloty i upadki, a każdy upadek będzie coraz bardziej bolesny.