Uczestniczki Manify maszerują w proteście przeciwko „wyzyskowi”. Szkoda, że oskarżenia o wyzysk kierują pod złym adresem.
Gdy w XIX w. Karol Marks mówił o wyzysku, miał głęboką nadzieję, że w XXI w. to pojęcie będzie występować już tylko w podręcznikach historii. Organizatorki Manify, czyli corocznych protestów przeciwko wszystkiemu, próbują udowodnić, że Marks się mylił. Chcą przekonać publiczność, że wyzysk wciąż istnieje. Z zapałem perorują: wyzyskiwany naród wciąż żyje w ubóstwie, podczas gdy 10 proc. najbogatszych palących cygara kapitalistów spija śmietankę jego niewolniczej pracy.
"Manifeściarki" mają rację. Marks faktycznie się mylił i wyzysk mimo prawie 130 lat od jego śmierci, wciąż istnieje. Tyle, że tak Marks, jak i manifeściarki, nie rozumieją, czym jest prawdziwy wyzysk. Bo prawdziwy wyzysk nie dotyczy relacji między pracodawcami i pracownikami. Prawdziwy wyzysk dotyczy patologicznych relacji między rządzącymi a rządzonymi. Dziś to rządzący i rządzeni stanowią prawdziwe klasy społeczne. Proletariat, kapitaliści - to pojęciowy anachronizm.
Żeby zrozumieć czym jest prawdziwy wyzysk wystarczy dokładniej przyjrzeć się własnej pensji, a także temu, jakie dodatkowe koszty związane z naszym zatrudnieniem ponosi pracodawca. Kiedy się temu przyjrzymy okaże się, że z pomocą ZUS i systemu podatkowego państwo zabiera nam równowartość aż 80 proc. wartości naszej pensji netto. Oznacza to, że jeśli zarabiamy 2000 zł na rękę - płacimy państwu dodatkowe 1600 zł. Ale to nie koniec wyzysku - gdy już postanowimy to co trafiło do naszej kieszeni wydać, bądź zaoszczędzić, państwo inkasuje dodatkowe 20 proc. w postaci podatku VAT i podatku Belki. Ostatecznie osoba zarabiająca "na rękę" 2 tysiące złotych płaci państwu w formie różnego rodzaju danin... 2000 zł.
Kiedy uświadomimy sobie to wszystko trudno nam będzie zrozumieć dlaczego "manifeściarki" dziwią się zjawisku upowszechniania umów czasowych (umów o dzieło i umów-zlecenie) i potępiają je? Nazywają je "umowami śmieciowymi", twierdząc, że pracownik na nich zatrudniony nie dość, że zarabia mniej niż zarabiałby na etacie, to jeszcze jest pozbawiony świadczeń emerytalnych i zdrowotnych. Tymczasem te "śmieciowe umowy" to jedyny ratunek przed państwowym wyzyskiem - umowy czasowe pozwalają zarabiać netto więcej niż na etacie! Pracodawca nie musi ponosić kosztów ZUS i jest w stanie zgodzić się na proporcjonalnie wyższe wynagrodzenie. Zwolenniczki etatów dla wszystkich zapominają, że brutto od netto dzielą w przypadku pensji lata świetlne.
Mam nadzieję, że osoby organizujące Manifę nie są na tyle zacietrzewione w swoich poglądach, by nie móc w spokoju raz jeszcze przeanalizować swojej strategii. W połowie już mają rację - z wyzyskiem trzeba walczyć. To dobry początek.
"Manifeściarki" mają rację. Marks faktycznie się mylił i wyzysk mimo prawie 130 lat od jego śmierci, wciąż istnieje. Tyle, że tak Marks, jak i manifeściarki, nie rozumieją, czym jest prawdziwy wyzysk. Bo prawdziwy wyzysk nie dotyczy relacji między pracodawcami i pracownikami. Prawdziwy wyzysk dotyczy patologicznych relacji między rządzącymi a rządzonymi. Dziś to rządzący i rządzeni stanowią prawdziwe klasy społeczne. Proletariat, kapitaliści - to pojęciowy anachronizm.
Żeby zrozumieć czym jest prawdziwy wyzysk wystarczy dokładniej przyjrzeć się własnej pensji, a także temu, jakie dodatkowe koszty związane z naszym zatrudnieniem ponosi pracodawca. Kiedy się temu przyjrzymy okaże się, że z pomocą ZUS i systemu podatkowego państwo zabiera nam równowartość aż 80 proc. wartości naszej pensji netto. Oznacza to, że jeśli zarabiamy 2000 zł na rękę - płacimy państwu dodatkowe 1600 zł. Ale to nie koniec wyzysku - gdy już postanowimy to co trafiło do naszej kieszeni wydać, bądź zaoszczędzić, państwo inkasuje dodatkowe 20 proc. w postaci podatku VAT i podatku Belki. Ostatecznie osoba zarabiająca "na rękę" 2 tysiące złotych płaci państwu w formie różnego rodzaju danin... 2000 zł.
Aby dopełnić obrazu wyzysku dodajmy, że w zamian za pieniądze, które inkasuje państwo, otrzymujemy upadające szpitale, kiepskie szkoły i uniwersytety oraz głodowe emerytury. Nic dziwnego, że ludzie nieustannie kombinują, w jaki sposób z objęć naszego arcyopiekuńczego państwa uciec. Ludzie chcą swoim losem zająć się sami.
Kiedy uświadomimy sobie to wszystko trudno nam będzie zrozumieć dlaczego "manifeściarki" dziwią się zjawisku upowszechniania umów czasowych (umów o dzieło i umów-zlecenie) i potępiają je? Nazywają je "umowami śmieciowymi", twierdząc, że pracownik na nich zatrudniony nie dość, że zarabia mniej niż zarabiałby na etacie, to jeszcze jest pozbawiony świadczeń emerytalnych i zdrowotnych. Tymczasem te "śmieciowe umowy" to jedyny ratunek przed państwowym wyzyskiem - umowy czasowe pozwalają zarabiać netto więcej niż na etacie! Pracodawca nie musi ponosić kosztów ZUS i jest w stanie zgodzić się na proporcjonalnie wyższe wynagrodzenie. Zwolenniczki etatów dla wszystkich zapominają, że brutto od netto dzielą w przypadku pensji lata świetlne.
Mam nadzieję, że osoby organizujące Manifę nie są na tyle zacietrzewione w swoich poglądach, by nie móc w spokoju raz jeszcze przeanalizować swojej strategii. W połowie już mają rację - z wyzyskiem trzeba walczyć. To dobry początek.